piątek, 31 stycznia 2014

TEHERAN - DWA MIASTA

Podział na Teheran północny i południowy rzuca się w oczy, ale ten południowy nie jest już tak tradycjonalistyczny, jak zwykliśmy sobie wyobrażać. Sam przyjazd do Teheranu zmienia. Nie jest to co prawda kosmopolityczna metropolia jak Paryż, ale jednak metropolia. Zmienia różnie - na przykład gospodynie domowe zaczynają pracować. Ale niech się feministki pochopnie nie cieszą - często pracują dlatego, że mąż popada w nałóg a dzieci trzeba nakarmić. Nie zawsze, to prawda. Teheran pozwala na przykład podjąć pracę po kryjomu i z czasem przyzwyczaić do tego rodzinę. Nie jest to z reguły praca marzeń a zajęcie w niewielkiej szwalni czy w ogóle chałupnictwo. Ale wychodzenie z domu, spotykanie ludzi z innych światów zmienia. Czasem prowadzi to do rozpadu małżeństwa, jak u jednej z bohaterek dokumentu Divorce Iranian Style
Resztki dawnego Teheranu. Wiele takich budynków popada w ruinę. Fot. KR
Coraz więcej mieszkańców południa spędza dni na północy. Bardzo wielu młodych ludzi studiuje. Nawet jeśli na noc wracają na do domów w biednych dzielnicach, kulturowo są zawieszeni pośrodku. Starają się, żeby nie zdradził ich wygląd, tak jak u nas starają się oto dziewczyny z podmiejskich wsi. Kamuflaż jest zresztą jednym z najważniejszych wyzwań w Teheranie. Ponieważ życie toczy się za zamkniętymi drzwiami na ulicy czy w biurze ludzi ocenia się po stroju, języku, sposobie zachowania. Jak wszędzie, oczywiście, ale tam znacznie bardziej konsekwentnie. Do którego typu należysz wyznacza to, gdzie Cię wpuszczą i jak potraktują. Świetnie pokazuje to komedia Kameleon (Marmulak) o złodzieju, który ucieka z więzienia w stroju duchownego, początkowo naśladuje specyficzny język i sposób bycia duchowieństwa, a z czasem strój zaczyna go zmieniać... Podobnie jest z południowym Teheranem. Dziś już widać wyraźnie, jak wymieszana gwałtownie przez rewolucję populacja upodabnia się stopniowo do klasy średniej.


Co można zrobić tylko na południu? Zjeść dobre dizi! Na północy jakoś im takie nie wychodzą. Najlepsze są na bazarze, gdzie rzadko zaglądają turystki. A my z Nastią - jasną blondynką zaglądałyśmy często i kompletnie bez kamuflażu. Początkowo budziło to sensację, ale szybko wszyscy się do nas przyzwyczaili.
Cudzoziemcy z reguły nie zwracają uwagi na reguły kamuflażu. Czują się bezpieczni, co jasne, poza tym bycie cudzoziemcem otwiera wiele drzwi. Ale i wiele zamyka. Nigdy nie zobaczyłabym w Teheranie tego, co widziałam mieszkając parę miesięcy incognito na południu. Dłużej bym co prawda pewnie nie wytrzymała... Trzeba zresztą zachować umiar: kiedy w czarnym mantociku i maghna'e, w których biegałam na uczelnię poszłam prosić o referencje od teherańskiej gminy zoroastryjskiej, żeby wziąć udział w świątecznych obchodach w Czak Czak dopiero po dłuższej rozmowie mobed uznał, że nie stanowię zagrożenia.
Bazar, gdzie całe miasto zjeżdża się na zakupy. Fot. KR

Drugą kluczową sprawą w Teheranie jest komunikacja. Nigdzie poza nim nie widziałam takich korków. Odpowiedzią na kłopoty komunikacyjne jest metro. Metro! Największy wynalazek Teheranu. W krótszym czasie niż ten, którego wymagała budowa jednej nitki w Warszawie w Teheranie wybudowano kilka. A dwa pierwsze wagony należą do kobiet. Wyłącznie. Ale jeśli kobieta chce, może podróżować w innych. Metro zrewolucjonizowało życie w mieście, mimo że nie wszędzie dociera. 
Kobiecy wagon metra w Teheranie, fot. KR
Chwała Bogu za segregację płciową w autobusach. Irańczycy to gorącokrwiści ludzie i męskie ręce chętnie zawierają znajomość z różnymi częściami ciała, które wolałoby się uznać za intymne. Na ulicy każda raszpla może się poczuć jak miss. Ale na ulicy można próbować robić uniki a w zatłoczonym autobusie to trudne. Trzeba nauczyć się od Iranek lodowatego spojrzenia a w taksówkach starać się zachować dystans.
Ulica Wali Asr. Najdłuższa w Teheranie - łączy północ z południem. Tu północ. Fot. KR
I jeszcze Wali Asr. Fot. KR
Park Mellat. Fot. KR
Północ. Plac Tadżrisz.  Jak widać nie tylko biedne kobiety noszą czadory. Fot. KR
A to już u podnóża gór, przy domu Imama Chomejniego,
na którego zwiedzanie zabrano nas przy okazji kursu językowego. Fot. KR
Zdjęcia nasuwają wspominki. Pierwsza podróż do Teheranu - dworzec autobusowy, nie lotnisko. Kierowca wsadził nasze plecaki do bagażnika tak, że wystawały. Całą drogę rozglądaliśmy się w obawie, że wypadną. Trzeba było zresztą oczu naokoło głowy - samochody jeździły dowolnymi pasami, w dowolną stronę, gdzie kto chciał przystawał na środku skrzyżowania, żeby porozmawiać z kolegą z mijanego auta. Motory i piesi pędzili w różne strony. Ruch, jakiego sobie nigdy wcześniej nie wyobrażałam. Mrowisko, tyle że bez hierarchii. Kto dziś narzeka na słabą organizację ruchu, nie widział tego, co się wtedy działo. 
Wschód. Nieopodal Placu Resalat. Tam też kiedyś mieszkałam. Fot. KR
Hotel w południowym Teheranie. Bo tani. Koleżanki z roku się popłakały... Wielkie karaluchy powstały ponoć z krzyżówki lokalnych insektów z przywiezionymi przez Anglików. Wiadomo zresztą, że Anglicy zawsze sprowadzali do Iranu co najgorsze. Karaluchów było w tym hotelu dużo. Na dokładkę półprzytomni narkomani. Nigdy więcej nie nocowałam w Iranie w takich warunkach. Gdyby Wam się trafiły - szukajcie innych, znajdziecie w tej samej cenie.
Między placami Wali Asr a Haft-e Tir. Mieszkałam niedaleko. Fot. KR
Potem lotnisko Mehrabad. Znałam je wcześniej z pierwszej książki, którą przeczytałam o Iranie, może jako trzynastolatka - Tylko razem z córką Betty Mahmudi. Nie przesadziła z opisem wielkich karawan rodzinnych odbierających podróżnych. Całe klany z naręczami kwiatów. Zwyczaj już zanika. Na Mehrabadzie, małym lotnisku w środku miasta, jego kultywowanie powodowało niesłychany ścisk. Drugi szczegół przytoczony przez Betty Mahmudi to azjatyckie toalety. Zapamiętałam z książki jedną wielką dziurę na środku łazienki i długo zastanawiałam się, jak z tego korzystają. W Tylko razem... to jedna wielka epidemia i brud. A przecież w rzeczywistości rzecz bardziej higieniczna niż zachodnie publiczne toalety. Trochę pokory...
Lotnisko Imama Chomejniego. Fot. KR
Mehrabad to niezapomniane lotnisko. Oddalone od miasta Forudgah-e Emam Chomejni nigdy mi go nie zastąpi. Ale to pewnie sprawa sentymentów, bo nowe lotnisko jest na światowym poziomie - ptasiego mleczka i lalek Barbie nie brakuje. Ale bagażu można zabrać tyle, ile zapisane w bilecie. Na Mehrabadzie bez większych trudności dało się wytargować dwa razy tyle...
Lotnisko Imama Chomejniego. Fot. KR
Lotnisko Imama Chomejniego. Fot. KR
Jeszcze jedna ciekawostka "lotniskowa" - kiedy pierwszy raz leciałam do Iranu większość kobiet zakładała chustki jeszcze przed wejściem do samolotu, a reszta długo przed lądowaniem. Dziś prawie wszystkie czynią to wychodząc (oczywiście poza tymi, które wszędzie noszą hidżab). A na zachodnich lotniskach nie da się już łatwo domyślić, która grupa pasażerów to Irańczycy.
Lotnisko Imama Chomejniego. Fot. KR
Wracamy z gór. Darband. Fot. KR
Plac Fatemi. Fot. KR
Skrzyżowanie ulic Wali Asr i Enghelab. Fot. KR 
Wali Asr. Fot. KR
Plac Enghelab, Kino Bahman tuż obok Uniwersytetu Teherańskiego. Fot. KR
Wspominałam w poprzednim wpisie o Teheranie, że pojawiły się pomysły przeniesienia stolicy, albo części administracji publicznej poza Teheran. Pojawiły się i karykatury:

Tym, który ciągnie miasto jest mer Teheranu - Mohammad Bagher Ghalibaf,
kontrkandydat Ruhaniego w czerwcowych wyborach prezydenckich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz