poniedziałek, 30 grudnia 2013

Z KOCZOWNIKAMI W NOWY ROK

W naszej wędrówce między starymi a nowymi laty przyłączmy się do koczowników. Dla nich to nie pierwszyzna a niedoświadczonych turystów przyjmą z otwartym sercem. Jeszcze sto lat temu szachowie Iranu ochoczo się z nimi koligacili a oddziały wystawiane przez federacje plemienne długo stanowiły podstawę wojska perskiego. Dziś, głównie za sprawą polityki modernizacyjnej Rezy Szacha pozostała ich garstka. Udało mi się utrwalić ich życie na zdjęciach. Nie znalazłabym lepszego momentu, żeby się nimi podzielić niż u progu nowego roku. Życzę nam wszystkim, żebyśmy umieli cieszyć się drogą tak, jak oni to potrafią. A nie jest im łatwo.

Wnętrze kaszkajskiego namiotu (fot. KR)
Chcecie bajki? Oto bajka. Kaszkajowie to jedna z najpotężniejszych grup wśród irańskich koczowników. Irańscy z miejsca zamieszkania, z pochodzenia i języka - tureccy. Za czasów Kadżarów inne plemiona zawierały konfederacje, żeby ograniczyć ich rosnące wpływy. A było o co walczyć, bo i wpływy koczowników nie były małe. Z czasem chanowie - przywódcy plemion wchodzili w struktury arystokracji państwowej przenosząc się do miast i porzucając tradycyjny styl życia. Zabiegano o nich, ponieważ zanim powstała regularna armia na oddziałach wystawianych przez koczowników opierały się perskie siły zbrojne. Ale zarazem obawiano się ich. Bunty plemion były poważnym zagrożeniem dla władzy centralnej. 

Świetnie rozumiał to Reza Szach, który realizując swoje marzenie o modernizacji Iranu wydał koczownikom wojnę. Jeszcze na początku XX wieku stanowili oni 25% ludności kraju. W latach 20. szach rozpoczął akcje przymusowego osiedlania egzekwowane krwawo. W Farsie, gdzie mieszkają Kaszkajowie, jak i w innych rejonach kraju wybuchały powstania: zakaz przenoszenia się z obozów zimowych do letnich oznaczał niemożność utrzymania stad. Zamożni niegdyś koczownicy szybko stracili wpływy a kraj borykał się z niedoborem żywności. 

Jak inne zakazy Rezy Szacha, na przykład zakaz noszenia hidżabu i strojów etnicznych, zakaz koczowania także z czasem przestał być przestrzegany i dziś plemiona koczują tak jak ich przodkowie, choć są wśród nich i takie klany, które porzuciły wędrówkę. Nie odbudowały jednak utraconej pozycji.

Kaszkajowie stanowią dziś mniej niż 1 procent ludności kraju. Ci z nich, którzy pozostali wierni koczowniczemu życiu zimę spędzają w wioskach, latem zaś pędzą swoje stada na świeże pastwiska, opodal których rozbijają obozy w takich jak te miejscach:
Fot. KR
Fot. KR
Fot. KR
Jeśli chodzi o podstawowe potrzeby są całkiem samowystarczalni. Zwierzęta dostarczają im pożywienia, chleb, podobny do najpopularniejszego w Iranie lawasza pieką nad ogniskiem (niech go niewprawne oko nie bierze za naleśniki!)
Fot. KR
Cenią sobie każdy cień koloru wydobyty z jałowej ziemi. Kaszkajskie dziewczyny ubierają się bajecznie kolorowo.
Fot. KR
Ale żeby to było możliwe trzeba kupić tkaniny. Za to i inne niezbędne zdobycze cywilizacji płacą dzięki sprzedaży owiec i dywanów. Te bajecznie kolorowe kobierce cieszące się wielką sławą na Zachodzie tkają na wełnie (stąd ich miękkość), na łatwych do rozłożenia i przeniesienia poziomych krosnach:


Zaklinają w swoje dywany tysiąc motywów i barw błogosławieństwa przyrody oraz historię własnego życia. A że przyszło im żyć w pobliżu ruin starożytnego Iranu - znajdziecie na ich tkaninach także i motywy z Persepolis. Nie bez powodu - taki dywan to przecież zarazem amulet i żywa historia.

Dywan kaszkajski.
Tyle bajka. Nikt już dziś nie tka takich dywanów. Robi się znacznie bardziej prymitywne. Dlaczego? Ponieważ w Iranie życie kosztuje niewiele mniej niż u nas. Znacznie pewniejszym źródłem dochodu są turyści. Teraz jest ich mało, ale za parę lat plemiona będą wędrować już tylko po to, żeby zarobić parę groszy. Póki co trudno powiedzieć kto jest dla kogo większą ciekawostką...
Turystka przebrana w strój panny młodej wśród Kaszkajów

piątek, 27 grudnia 2013

JAK ZOSTAŁAM FEMINISTKĄ

Zwykle rogata dusza zamiast do wyrazistych barw ciągnie do półcieni, ale jak po pierwszym roku mieszkania w Teheranie zaczęłam się rzucać z pięściami na maski trąbiących na mnie samochodów (kto nie zna teherańskiego ruchu, niech nie potępia), tak po roku mieszkania w akademiku zostałam feministką. I to wściekłą. Na wszystkich po kolei. Do rozpaczy doprowadzali mnie urzędnicy mówiący do moich stóp. Może i chcieli w ten sposób okazać mi szacunek, przestało mnie to obchodzić. Ale jeszcze bardziej drażniły mnie same kobiety - otępiałe ofiary systemu (społecznego bardziej niż politycznego). W moim ówczesnym poczuciu - kapo.

Wagon metra przeznaczony wyłącznie dla kobiet. W Teheranie kobiety mogą jeździć wszystkimi wagonami, 
ale mężczyznom nie wolno wsiadać do dwóch pierwszych. (fot. KR)

Mniej więcej w tym samym czasie zadebiutowałam jako tłumacz ustny. Traf chciał, że debiut był wywiadem z pokojową noblistką Szirin Ebadi (a za naszych czasów nie było jeszcze na iranistyce zajęć w laboratorium językowym, nagrywania, omawiania). Zdenerwowana jak diabli miałam dodać pytanie od siebie. Wypaliłam: "czy nie uważa Pani, że w same kobiety hamują emancypację tych bardziej ambitnych?". Do dziś pamiętam jej lodowate spojrzenie i zapalczywość, z jaką zaprzeczyła. Jak to zwykle bywa obie miałyśmy trochę racji. Pewnie Czytelnik racje Noblistki dopowie sobie sam, zajmę się więc własnymi.


Wbrew obrazowi medialnemu kształtowanemu na relacjach takich jak niezapomniane Tylko razem z córką Betty Mahmudi kobiety w Iranie nie są pozbawione przywilejów. Ich pozycja nie jest zapewne wiele gorsza niż kilkadziesiąt lat temu na zachodzie Europy. Poligamia ma charakter marginalny - w irańskich warunkach wymaga nie lada zamożności (każdej żonie należy zapewnić osobne mieszkanie). Tradycja dzieli świat na domeny męską i żeńską. Wpływy tej drugiej ogranicza co prawda do spraw domowych, ale na ogół z pełną konsekwencją. To na przykład matka, nie ojciec, wybiera synowi kandydatkę na żonę. Oczywiście przy wielkim zróżnicowaniu etnicznym i regionalnym ta charakterystyka jest pewnym uproszczeniem. Niemniej, kobiety mają do powiedzenia niemało. Tyle, że nie wszystkie. Stare i doświadczone stoją wysoko w hierarchii, młodym przychodzi nierzadko płacić za lata poniżenia, jakich doświadczały ich teściowe w młodości. 

Jak to zwykle bywa, hierarchowie (hierarchinie?) nie patrzą przychylnym okiem na wyłamywanie się z uświęconego tradycją porządku. Prawdą jest, że kobiety mają co tracić - w tradycyjnym modelu mężczyzna jest zobowiązany dostarczyć do domu wszystko, czego rodzina potrzebuje. Kobieta w ogóle nie powinna się tym zajmować (oczywiście inaczej rzecz wygląda na wsi). Uzasadniając dyskryminację muzułmanek przy spadkobraniu prawnicy islamscy zwracają często uwagę, że o ile mężczyzna ma ze swojej części utrzymać rodzinę, dla kobiety odziedziczone pieniądze są majątkiem osobistym. Przywiązanie do tradycyjnego podziału świata miało więc racjonalne uzasadnienie, co nie ułatwiało życia ambitnym jednostkom.

O ile mężczyźni często nie wiedzieli, co myśleć o emancypacji córek, ich żony wiedziały doskonale. Jeszcze parę lat temu kobieta w Teheranie była stale na cenzurowanym. Kobiece oczy ze wszystkich stron czujnie pilnowały, żeby nie przekraczała przyjętych norm, zawsze gotowe podjąć nadzwyczajne środki. To one prowadzały przyszłe synowe do kontroli ginekologicznej (znam przypadki z Teheranu). To one wymuszały na studiujących córkach małżeństwo z kuzynem z sąsiedniej wsi, który też przecież szkołę skończył (nawet jeśli góra średnią). Wydana za mąż córka awansowała w hierarchii - jako panna, do tego już stara panna ("torszide" - skwaśniała) mało by znaczyła.

To właśnie miałam wówczas na myśli. A także potulność z jaką kobiety znoszą swój los. We wszystkim tym było trochę prawdy, ale jak to zwykle bywa prawda ma nieco mniej jaskrawe barwy a Iranki przeszły od rewolucji niesłychaną drogę. Pani Ebadi była przed rewolucją jedną z pierwszych kobiet-sędziów w Iranie. Ale wówczas takich jak ona była garstka. Paradoksalnie rewolucja wprowadzając realnie powszechną edukację i opiekę zdrowotną otworzyła wielkie możliwości dla emancypacji kobiet. W ostatnich latach widać, jak szeroko rozlała się ta fala. Tak bardzo, że kiedy szczęśliwym zrządzeniem losu ponownie spotkałam panią Ebadi w Krakowie z radością musiałam się z nią zgodzić, że w Iranie zmiana będzie miała twarz kobiety (jako tłumacz też musiałam być niekłopotliwa, skoro dziennikarz zapomniał o moim istnieniu przygotowując artykuł do druku).

Wzruszające spotkanie krakowskich iranistów z Szirin Ebadi i Huszangiem Asadim w październiku tego roku
(fot. Joanna Bocheńska)
(Niech to będzie drobny przyczynek do problemu kobiet w Iranie, który wymaga znacznie więcej niż jednego wpisu.)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

KORANICZNY JEZUS, PRZESILENIE ZIMOWE I BOŻE NARODZENIE

Jedną z najpiękniejszych sur Koranu jest Sura Mariam - historia zwiastowania, niepokalanego poczęcia i narodzin Jezusa. Nic dziwnego - w islamie cieszy się on wielkim szacunkiem. Tak wielkim, że muzułmanie nie mogą się nadziwić obrazoburczym przedstawieniom jego śmierci, jak Pasja Mela Gibsona. Oczywiście dla nich Jezus nie jest Bogiem a prorokiem. Irańska tradycja zna jednak inne boże narodzenie przypadające na przesilenie zimowe.



Jezus jest szczególnym prorokiem. W Masnawi Rumiego, nazywanym "perskim Koranem", które zrobiło imponującą karierę na Zachodzie, obok Mojżesza właśnie Jezus należy do ulubionych bohaterów starej tradycji religijnej. Tradycji, warto pamiętać, aż do jego narodzin wspólnej dla trzech wielkich religii. Dlaczego wobec tego potomkowie Abrahama musieli się rozejść? Ponieważ tradycja była przez potomnych przeinaczana nie do poznania. Z biegiem czasu tylko pojawienie się kolejnego proroka pozwalało przypomnieć ludzkości objawienie. Ale Jezus mógł być kimś więcej niż kolejny prorok powtarzający przesłanie poprzedników. Jak przypomina irańska odpowiedź na Pasję Gibsona - Mesjasz Nadera Talebzade, Jezus miał zapowiedzieć przyjście Ahmada - Mahometa, wobec którego pełnił podobną rolę, jak Jan Chrzciciel wobec chrześcijańskiego Jezusa. Mesjasz, którego listę dialogową zresztą tłumaczyłam kiedyś dla Festiwalu Gorzkie Żale, gdzie spotkał się z dużym zainteresowaniem, nie jest filmem szczególnie dobrym, ale bardzo pożytecznym. Opiera się na apokryficznej Ewangelii Barnaby, według której zamiast Jezusa, powołanego w porę do nieba ukrzyżowano Judasza. Wszyscy, którzy się temu przyglądali ulegli złudzeniu. Taka też jest wersja Koranu.

Mesjasz Nadera Talebzade
Ale wróćmy do narodzin. Maria - dziewica, doznaje objawienia i w odpowiednim czasie rodzi dziecko pod drzewkiem palmowym. Gdy rozpacza nad swoim losem, przemawia do niej mały Jezus, każąc jej sięgnąć po daktyle i napić się wody. Sam wyjaśnia tajemnicę swoich narodzin zgorszonym ziomkom matki. Wszystko to dzieje się za sprawą Boga, dla którego - powtarza się wielokrotnie - "to jest łatwe". Jedyne, co Bogu nie przystoi to przysposobienie syna. Dlatego Jezus od początku do końca jest człowiekiem; błogosławionym i wyróżnionym, ale człowiekiem. I jako człowiek - mędrzec przewija się w literaturze perskiej. Moja ulubiona anegdota z nim związana pojawia się we wspomnianym Masnawi, niezwykłym tekście, który wspaniałym, potoczystym, pełnym swady językiem, posługując się wyrazistymi, nawet obscenicznymi obrazami opowiada o subtelnych mistycznych problemach. Rumi opisuje tam Jezusa, który biegnie w przerażeniu. Co się stało, przed czym uciekasz? - pytają zaskoczeni przechodnie. "Uciekam przed głupim" - wyjaśnia Jezus dając Rumiemu pretekst do kolejnego wywodu i wyjaśnienia, jak groźna jest głupota dla siebie i innych.

A jednak przesilenie zimowe w irańskiej tradycji także wiąże się z bożym narodzeniem. Wierzono, że o świcie rodzi się Mitra, stare indoirańskie bóstwo, które w Imperium Rzymskim rywalizowało o wpływy z chrześcijaństwem. Po Mitrze, bogu słońca i strażniku umów, pozostało święto, które Irańczycy świętowali w w sobotę wieczorem - szab-e Jalda. Dziś kojarzy się bardziej z adżilem - mieszaniną bakalii i owocami, które się wtedy je. A nam z czym kojarzy się Wigilia?

Jalda

środa, 18 grudnia 2013

WOLA BOSKA I SKRZYPCE


Miesiąc przed końcem roku człowiek czuje się mocarny: jak się weźmie za bary ze światem, jeszcze nadrobi wszystkie zaległości. A potem przeżywa zawód. Jak co roku. Człowiek Zachodu. Szczęśliwy człowiek Wschodu już nie musi. Ma czas. Zresztą wie już, że choćby walił głową w mur, i tak stanie się, co Bóg zechce. A może to i dobrze, bo kto wie, co się koniec końców okaże dobre. Wszystko w Iranie wymaga cierpliwości. Jedno z podstawowych pojęć tej kultury to sabr, cierpliwość i spokój w obliczu trudności, a w życiu codziennym przede wszystkim oczekiwanie. Aż zbierze się komplet pasażerów i autobus ruszy, aż urzędnik skończy pić herbatę i zechce nas obsłużyć, aż odnajdą się dokumenty i wyjaśnią niejasności. Straszne? Dla niektórych tak bardzo, że rezygnują ze stypendiów i uciekają do domu. Ale czasem kojące.
Miniatura perska

Przydrożny filozof pięknie wyjaśnił mi kiedyś istotę dojrzałości kultury perskiej: "Nic dziwnego, że Amerykanie tak się cieszą z tego, co mają. Kiedy my dwa tysiące lat temu mieliśmy to samo, też się cieszyliśmy". Cudowne. Ale nie do zniesienia, kiedy nadgorliwiec z Polski usiłuje się w tym odnaleźć. Przyjeżdża na stypendium. Wszystko miało być gotowe, ale nic nie jest. Mijają kolejne dni. Tygodnie. Codzienne wizyty w urzędach niewiele zmieniają. Chodzić trzeba, bo inaczej nikt nie będzie o człowieku pamiętał. Ale po co się denerwować? Jeśli już, to na pokaz, bo to czasem popycha sprawy do przodu. Poza trzeba się nauczyć czekać. Pozwolić, żeby czas przepływał przez ciebie. W końcu w Iranie wszystko da się załatwić. Niektórzy twierdzą, że łapówkami. Ja nie umiem ich dawać, ale i bez tego sobie radzę. Bo w całej tej otoczce bezdusznej biurokracji znajdzie się w końcu miejsce na ludzki odruch i sprawa, która długimi tygodniami nie dawała się załatwić sama się rozwiązuje. Nemisze - nie da się, które słyszeliśmy tysiąc razy rozpływa się w powietrzu. Widocznie tego właśnie Bóg chciał i chwała mu za to, że oświecił swojego sługę-urzędnika. Polscy urzędnicy są już całkowicie odporni na oświecenie.

Polak idzie przez życie machając szabelką, zawsze gotów dochodzić swego. Bardzo trudno uznać, że można inaczej. Dlaczego oni się o swoje nie dopominają? Dlaczego dają się prowadzić jak stado baranów? Dlaczego nikt nie protestuje, że na przykład w środku zimy jadący przez wysokie góry autobus z Teheranu do Stambułu nie jest ogrzewany? Potrafią się pobić na środku skrzyżowania a przeciw niesprawiedliwości nie wystąpią? 

Może dlatego, że są przyzwyczajeni do różnych niewygód związanych z życiem w zbiorowości. To jednak kultura znacznie bardziej wspólnotowa, w której nie ma tyle miejsca na rozpychanie się jednostki. I kultura nasycona w gruncie rzeczy fatalizmem. Zgodą na los. Choć zoroastryzm jest religią wyboru, już w tekstach przedislamskich pojawia się uległość wobec przeznaczenia, cudownie rozwinięta w eposie. Starać się trzeba, ale co z tego będzie, Bóg jeden raczy wiedzieć. Skoro życie toczy się własnym rytmem, kto mądry próbuje płynąć pod prąd?

To bardzo trudna lekcja dla Europejczyka. Tak trudna jak odnalezienie w perskiej muzyce innych nut niż smutek. A kiedy się w nią wsłuchać, można odkryć całą gamę uczuć...

czwartek, 12 grudnia 2013

ANTYKONCEPCJA JUŻ BYŁA

Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale Iran w odróżnieniu od Polski lata temu uregulował sprawę edukacji seksualnej oraz taniej i łatwo dostępnej antykoncepcji. W latach dziewięćdziesiątych udało się w krótkim czasie skokowo ograniczyć przyrost naturalny w myśl hasła "Mniej dzieci, lepsze życie", które jeszcze nie tak dawno widywało się na bilbordach. Ostatnio zastąpiło je nowe hasło i nowy cel: "Więcej dzieci, weselsze życie". Rahbarowi marzy się przynajmniej 150-milionowy kraj...

Kampania na rzecz powiększania rodziny. Na plakatach/bilbordach napis:
"Jedna jaskółka nie czyni wiosny, więcej dzieci - weselsze życie".

Antykoncepcja dostępna w aptece bez recepty? Przedślubne obowiązkowe pogadanki dla kobiet o metodach planowania rodziny? U nas to może nie brzmi zbyt realistycznie, ale w Iranie jeszcze niedawno było normą. Akurat islam nie ma żadnych problemów z ludzką seksualnością, o ile pozostaje ona sprawą prywatną. Stosunek do antykoncepcji też ma uregulowany. 

Po latach osiemdziesiątych, kiedy imam Chomejni nawoływał do rodzenia przyszłych żołnierzy na wypadek, gdyby wojna z Irakiem nie miała się szybko skończyć, lata dziewięćdziesiąte przyniosły z sobą pragmatycznego prezydenta Rafsandżaniego, który w krótkim czasie zbudował modę na nowy model rodziny 2+1. Oczywiście, jak to zwykle bywa zmiana warunków życia, przenosiny do miast, zasadniczy spadek śmiertelności niemowląt po rewolucji, wszystko to nie było bez znaczenia. Ale fakt faktem, kampania, wielka medialna kampania w zachodnim stylu, i akcja edukacyjna odegrały swoją rolę.

Wszystko to należy już do przeszłości. Od pewnego czasu mówiono o zmianie polityki rodzinnej a ostatnio wprowadzono słowa w życie. Zamiast lepsze życie, będzie się teraz promować życie weselsze, w dużej rodzinie. Pora zrezygnować z łatwo dostępnej antykoncepcji. Wesołości władz nie podzielają internauci i satyrycy. Przy obecnej sytuacji gospodarczej spodziewają się, że wesoła rodzina będzie pędziła żywot zgoła inny niż na bilbordach...:
Ta sama rodzina w wersji satyrycznej wersji satyrycznej
chłopiec oferuje balony po 5 tumanów,dziewczynka siebie - 100 tumanów za noc.
(Tumany to nieistniejąca, ale powszechnie używana jednostka monetarna. 1 tuman = 100 riali)

wtorek, 10 grudnia 2013

SZYIZM (2)


Skąd w Iranie szyizm? Persowie przez długie wieki wiedli prym w różnych odłamach islamu, z początku przekładając swoją kulturę na arabski. Gdy już oswoili z nią najeźdźców, uczynili perski drugim językiem imperium. Względy czysto polityczne zadecydowały o potrzebie podkreślenia odrębności kulturowej. I tak w XVI wieku dynastia Safawidów stworzyła mit o swoim pochodzeniu od imamów i Persji jako powierniku ich dziedzictwa. O sile mitu decydowały emocje i wyrazista symbolika, rodem z pasyjnych widowisk ta'zije...

Ta'azije, scena chwilowego triumfu sprzymierzeńców imama Hoseina. Szyici w zieleni, wrogowie
w czerwieni. To i następne zdjęcia wykonane w wiosce koło Meszhedu. (fot. Akiko Ota-Griffith)
Ta'zije jest wyjątkową formą teatralną, robiącą wielkie wrażenie na twórcach europejskich, zwłaszcza w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy Festiwal Teatralny w Szirazie odwiedzali Grotowski i Kantor. Widz i aktor (tradycyjnie amator) wspólnie odgrywają tę samą, znaną im w najdrobniejszych fragmentach sztukę w wielu aktach. Scena po scenie odtwarzają legendarne cierpienia imama Hoseina i jego sprzymierzeńców pod Kerbelą. Starcie dobra ze złem, które pozwala emocjom wybrzmieć - ubrani na zielono szyici to krystaliczni bohaterowie zmagający się z czerwonymi, jak niewinnie przelana krew wojskami znienawidzonego kalifa Jazyda. 

Szyita broni się bohatersko mimo przewagi liczebnej wrogów. (fot. Akiko Ota-Griffith)

O tym, że to symbolika wciąż żywa świadczyło dobitnie jej wykorzystanie w propagowaniu zielonego ruchu, który tym łatwiej przerodził się w zbiorowy protest przeciw nadużyciom władzy po kontrowersyjnych wyborach prezydenckich 2009 roku, że jeden z przywódców, Mir Hosein Musawi, nosił imię imama Hoseina. W tamtym roku podczas Aszury scheda po imamie była przedmiotem żywego sporu - zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy zielonego ruchu uważali się za jej dziedziców.
Ta'azije - ciała męczenników pozostawione na pastwę dzikich bestii. (fot. Akiko Ota-Griffith)

Scenografia i kostiumy zwykle odgrywają w ta'zije drugorzędną rolę. Kolor o elementy symboliczne pozwalają łatwo zidentyfikować postacie. Także dialogi pełnią na ogół rolę drugorzędną (choć podejmowano próby ich spisywania). Najistotniejsze w przedstawieniu są emocje i misterium zbiorowego przeżycia. 

W organizowanych w miastach procesjach także wielką rolę odgrywają symbole odwołujące się do znanych epizodów bitwy pod Kerbelą. W wyraziście zarysowanych postaciach bliskich imama, jego siostry Zejnab, przyrodniego brata Abbasa, czy malutkiego syna - Alego Asghara, każdy żałobnik odnajdzie swojego patrona.
Namiot przy wejściu na bazar w Teheranie. Namioty różnych kształtów i wielkości pojawiają się w moharramie w mieście, by spłonąć w południe Aszury na znak niszczenia przez wojska kalifa Jazyda obozu imama Hoseina. (fot. KR)

Kołyska Alego Asghara - syna imama Hoseina, symbolizującego udział dzieci w rzezi szyitów pod Kerbelą. Kobiety przywiązują do kołyski pieniądze - nazri mające im zapewnić spełnienie próśb. (fot. KR)

Może i wygląda na dekorację odpustową, ale nią nie jest. To miniatura Ka'aby,
 podobne wystawia się na ulicy przed domem zmarłego oklejając jego zdjęciami. (fot. KR)

Nieodłącznym elementem wszystkich uroczystości, smutnych czy wesołych jest ghorbani - ofiara najczęściej z owcy,
ale bywa też, że z wielbłąda. Mięso z rytualnego uboju posłuży za posiłek dla żałobników i każdego, kto zechce się do nich przyłączyć. (fot. KR)

Na znak żałoby uczestnicy procesji nacierają twarze gliną. (fot. KR)

Mało jest takich świąt, które usypiają bazar. Aszura jest jednym z nich -
na zdjęciu widok od głównego wejścia na osłoniętą kirem nitkę bazaru w Teheranie (fot. KR)

wtorek, 3 grudnia 2013

WIRTUALNY IRAN

Według najnowszego raportu Ookla tylko 16 krajów (spośród 186 objętych badaniem) ma wolniejszy internet niż Iran. W kafejce internetowej często szczytem marzeń jest otwarcie jakichś stron poza pocztą. Do tego gros stron, między innymi portale społecznościowe, podlega „filtrowaniu”. Słowem – umarł w butach, ze światem się nie połączy. Tylko, że to Iran, więc nic nie jest aż tak proste, jak się wydaje...


kafi net soorat
Odnalezione w internecie: Kafinet-e sor'at w Buszehrze
Internetowe łącza telefoniczne działają fatalnie a w czasie protestów po uważanych powszechnie za sfałszowane wyborach prezydenckich w 2009 prawie przestały działać. Ale stałe łącza sprawdzają się całkiem nieźle a każdą blokadę stron internetowych można obejść dysponując odpowiednim programem („filter-szekan”, jedno z kluczowych słów do opisu dzisiejszej rzeczywistości irańskiej). I już można mieszkając w Teheranie czuć się członkiem globalnej społeczności. Do tego stopnia, że perska blogosfera należy do największych na świecie, choć za nieprawomyślność na blogu grożą najcięższe kary. Mało tego, bahaici, którzy podlegają w Iranie wielu formom dyskryminacji i prześladowań, obejmujących między innymi niemożność podejmowania studiów od lat prowadzą BIHE (Bahá'í Institute for Higher Education). To podziemna, choć prowadząca ogólnie dostępną informacyjną stronę internetową (sic!), uczelnia wyższa przyjmująca co roku 450 nowych studentów. Dzięki internetowi właśnie zapewnia edukację na wysokim poziomie, współpracując z profesorami z całego świata, którzy on-line udzielają konsultacji studentom.

Tyle enklawy. Pozostaje problem dostępu do szybkiego internetu. Tu natrafiamy na wielką rozbieżność danych statystycznych. W zeszłym roku wg Irańskiego Cetrum Statystycznego dostęp do internetu w Iranie miało ok. 15 milionów ludzi, według danych ministerialnych - ponad 34 miliony. Uczelnie, w odróżnieniu od większości polskich, zwykle zapewniają studentom sale komputerowe. Irańskie studentki w Londynie bardzo mi się skarżyły, że Uniwersytet Londyński nie zapewnia im takiej bazy do badań, jak Politechnika w Isfahanie (co prawda jedna z najlepszych). Wielu młodych ludzi ma zatem dostęp do internetu, oczywiście ograniczony, na uczelniach. Doskonale działa też system sms-ów. Wiadomości (i dowcipy) migiem rozchodzą się po mieście. W 2009 z obawie przed nimi władze zawiesiły system. Ujawnił się wtedy jeszcze jeden paradoks wirtualnego Iranu: dzięki serwisom społecznościowym, zwłaszcza Twitterowi informacje o wydarzeniach na ulicach rozchodziły się momentalnie po świecie, zastępując doniesienia reporterów, którym władze zakazały opuszczać hotele. Wydawało się, że właśnie przez internet ludzie skrzykują się na kolejne demonstracje. Dopiero późniejsze badania pokazały, że tempo internetu w Iranie odcinało większość użytkowników od takiej możliwości.

Prezydent Ruhani i jego rząd od paru miesięcy obiecują zniesienie cenzury z internecie. Sprawa jest w tej chwili dyskutowana. Kto wie...

I jeszcze jedno: badania (także moje) pokazują, że Irańczycy stosunkowo rzadko poszukują w internecie wiadomości o świecie zewnętrznym. Większość użytkowników internetu nie wychodzi poza jego perskojęzyczną część. Do tego stopnia, że irańska blogosfera dzieli się na dwie, słabo połączone - persko- i angielskojęzyczną (pisaną przez diasporę, często w drugim pokoleniu).