niedziela, 1 marca 2015

O chorobach, różnicach kulturowych i pożytkach z nauki języka (perskiego)

Wszystkich politycznie poprawnych informuję uprzejmie, że te same różnice kulturowe, w których rozsmakowujemy się będąc w dobrej kondycji wyjdą nam nosem przy najlżejszym katarze czy innej niedyspozycji. Z czterdziestostopniową gorączką strasznie trudno prawić uprzejmości i odzywa się w człowieku swojski polski burak.
Irańska przychodnia
Wczorajsza wizyta w ośrodku całodobowej opieki medycznej odświeżyła mi w pamięci podobną odbytą jakieś dziesięć lat temu w Teheranie. Może dlatego, że lekarz przyjmował mnie "na zakładkę" z poparzoną pacjentką. Zdarzyło się kiedyś, że zostałam w akademiku podczas ferii nouruzowych. Bardzo potrzebowałam odrobiny samotności po miesiącach uspołeczniania, więc wymawiając się zaległościami w nauce grzecznie odmówiłam wszystkim zaproszeniom i czekałam na wspaniałe tygodnie laby w pustym akademiku i równie pustym mieście. 

Traf chciał, że zamiast zamiast napawać się chwilową wyłącznością na Teheran mocno się przechorowałam. Może udałoby się opanować chorobę w zarodku, gdyby nie opiekunka zastępczego akademika wizytująca mnie po parę razy dziennie, żeby sprawdzić, czy nic mi nie trzeba. Nie przypominam sobie ani jednej drzemki nie przerwanej życzliwym dzwonkiem. Powziąwszy wiadomość, że nie mam się najlepiej (czemuż, ach czemuż nie trzymałam się zwyczajowego "chub-am" - mam się dobrze?!) niewiasta tym chętniej do mnie zaglądała i tym dokładniej wypytywała o moje (coraz słabsze) zdrowie. Po paru dniach gorączkowałam już tak, że trzeba było na gwałt szukać pomocy. Udało się z pewnym trudem znaleźć ją w szpitalnej izbie przyjęć (ośrodki zdrowia na czas nouruzu pozamykane a prowadzący praktyki prywatne na urlopach nad Morzem Kaspijskim). 

Zdarzyło mi się kiedyś wcześniej, że lekarz badając mnie patrzył w przeciwnym kierunku i w ogóle nie życzył sobie, żebym się rozbierała do osłuchiwania. Tu było inaczej. Sala duża, lekarze wchodzą i wychodzą, drzwi otwarte, ja rozebrana (dobrą chwilę, bo nikt nie miał czasu skupiać się dłużej na jednej pacjentce). O żadnych parawanach nikt nie myślał. Pomyślał natomiast o zastrzyku z końskiej dawki penicyliny, jaką w Polsce niechybnie uznano by za truciznę. Gdy już ta zasłonięta uprzednio część mojego ciała została na dłuższą chwilę odsłonięta i wreszcie przeszyta igłą na własnej skórze odczułam, dlaczego antybiotyki uważa się za radykalne lekarstwo. Jeden zastrzyk i co prawda człowiek na nogach nie ustoi, ale gorączka natychmiast znika i większość objawów ustaje. Wystarczy jeszcze trochę pospać i już jest się zdrowym jak rybka. 

I tu wracam do akademika. I zalewa mnie fala życzliwej gościnności. Przestaję otwierać drzwi (naprawdę nie mam siły się do nich doczołgać a zdjęta zapaleniem krtań staję się całkiem niema). Dzwonią zatem. Tym bardziej. W końcu zrozpaczona wykrzykuję przez drzwi, że nic mi już nie trzeba, tylko snu i bardzo dziękuję. Mersi. I w ogóle. Ale "ambulans" przyjechał po mnie. No i przekraczam Rubikon. Drę się zdzierając nieme gardło. Nie potrzebuję karetki! Ile razy mam powtarzać, że już dobrze, byłam u lekarza, muszę tylko odpocząć, czy ktoś wreszcie zrozumie i da mi spokój? Cisza. 

Cisza! Śpię. Budzi mnie pukanie. Koleżanka z akademika wróciła z ferii i poprosili ją, żeby ze mną porozmawiała. Czemu nie chcę wracać do naszego budynku? Dziewczyny się mną zajmą. Ambulans czeka. Cooo??? No, ambulans, samochód uniwersytecki. Aaa, więc "ambulans" to nie zawsze karetka...?

sobota, 12 lipca 2014

DZIESIĘCIOLETNIA PANNA MŁODA

Mehrangiz Kar, ikona ruchu kobiecego w Iranie, przez lata na łamach miesięcznika Zanan (Kobiety) kształtująca świadomość kobiet z różnych środowisk udzieliła wywiadu m.in. o swoim dzieciństwie spędzonym w przedrewolucyjnym Ahwazie. Ówczesny Ahwaz, miasto przemysłu naftowego, do tego stopnia przypominał jej Londyn, że po latach wyjechawszy do Anglii czuła się jak w domu. Nowoczesność, swoboda, laicyzacja - to był jej świat. Ale z nim, w tym samym mieście, nie na jego odległych obrzeżach, współistniał inny, tradycyjny świat, w którym kultywowano zabójstwa honorowe a dumą było wywieszenie na ulicy głowy zabitej córki. W Ahwazie ten świat mówił po arabsku, ale w całym Iranie rozbrzmiewał wieloma językami. Dziś przycichł. Zagłuszył go rejwach Teheranu - potęgi kulturowo-gospodarczej, której mieszkańcy płacą więcej podatków niż reszta kraju. Ale ostatnio znów zrobiło się głośno o tym drugim świecie, nie mniej obcym Mehrangiz Kar niż mnie i Tobie, Drogi Czytelniku. 
Małżeństwo z dziewczynką oczami karykaturzysty Tuki Nejestaniego
Są czasami takie tematy, o których chciałabym nie pisać. A jeśli piszę, to dlatego, że obiecałam, że Okno będzie się otwierać na nie tylko na słoneczne ulice, ale i najbardziej ocienione zaułki. Jednym z nich są małżeństwa z dziewczynkami. Celowo nie napisałam "z nieletnimi". Nieletnia jest piętnastolatka, a tu chodzi o małżeństwa z młodszymi dziewczynkami. Literalne odczytywany szariat pozwala dostrzec kandydatkę na żonę w dziewczynce, która zaczęła miesiączkować, co może oznaczać, że ma lat dziewięć. Takich panien młodych, które nie ukończyły piętnastu lat było przez pierwszych dziewięć miesięcy zeszłego roku irańskiego trzydzieści tysięcy...

Tendencje widziane z lotu ptaka wyglądają inaczej: panna młoda ma w Iranie średnio dwadzieścia cztery lata a jedna trzecia małżeństw dochowała się najwyżej jednego dziecka. Ale liczba dziewczynek wydawanych za mąż wzrosła drastycznie w ostatnim czasie. To jedna z ciemnych stron naszych "humanitarnych" sankcji, bo tym, co pcha rodziców do wydawania za mąż dzieci, jak u nas objętych przecież zwykłym nudnym obowiązkiem szkolnym, jest bieda. Wiele takich związków zawiera się w częściach kraju od dziesięcioleci karanych ekonomicznie przez rząd centralny za potencjał separatystyczny, takich jak Kurdystan, Sistan-Beludżystan i inne prowincje zamieszkałe przez mniejszości etniczne i religijne. Tutaj nie ma już jak zaciskać pasa. A rosnące koszty utrzymania rozszerzają enklawy biedy na inne części kraju.

Iran ma swojego Reymonta. Nazywa się Mahmud Doulatabadi i niesłychanie opisuje realia irańskiej wsi. Jedna z jego książek - Dża-je chali-je Solucz (Puste miejsce Solucza) opisuje dramatyczną walkę o przetrwanie rodziny, której ojciec wyjechał za chlebem. Matka ima się każdego sposobu. Wszystkie zawodzą. W końcu wydaje swoją dziewięcioletnią córkę za właściciela wiejskiej łaźni. Zrozpaczona dziewczynka w noc poślubną na próżno kołacze do matczynych drzwi...

Jeśli się komuś wydaje, że o religię i wolny wybór tu idzie, niech może choć raz spróbuje pomyśleć o tym w kategoriach koszmaru noworodków porzucanych w beczkach i lodówkach. 

sobota, 5 lipca 2014

SEKS W WIELKIM MIEŚCIE

Pewne czasopismo naukowe zwróciło się do mnie o artykuł na temat seksualności irańskiej jako domeny lęku. Oczywiście artykuł napiszę, choć nie wiem, czy zamawiający spodziewają się lęku akurat tam, gdzie się rzeczywiście plasuje, czyli na peryferiach irańskiej seksualności.
Miniatura safawidzka
Zrobiło się ostatnio głośno o tym, że republika islamska odchodzi od programu planowania rodziny. Dzięki temu zauważono dziwną rewolucję seksualną (por. artykuł w Polityce), jaka się dokonała pod okiem ajatollahów. Rzeczywiście bardzo dziwną, jeśli za punkt wyjścia przyjąć katolicko-mieszczański małżeński obowiązek realizowany przez dziurkę w kołdrze, ale znacznie mniej zaskakującą, gdy się patrzy przez pryzmat kultury perskiej.

Tradycje są niekrótkie. Zoroastryzm, religia panująca w Persji przed islamem, jak już pewnie tu wspominałam ma afirmatywny stosunek do przyjemności życia. Za ubolewania godny uważa celibat, małżeństwo traktując jako realizację boskiego planu pomnażania dobra w świecie. Tabu stanowi w nim co prawda homoseksualizm, ale i o takich praktykach na dworze przedislamskim donoszą nam historycy. Herodot jest zdania, że ten obyczaj przybył do Persji wraz z Grekami. Irańscy badacze woleliby się tu dopatrywać miłości platonicznej, jak Sirus Szamisa - literaturoznawca, którego książka o homoseksualizmie w klasycznej poezji perskiej zabawiła w księgarniach teherańskich zaledwie kilka dni, po czym nakład został skonfiskowany (naturalnie trudno o lepszą akcję reklamową). Szamisa forsuje tezę, że uduchowiony (mistyczny) grecki homoseksualizm ubogacił kulturę perską, natomiast kolejne fale Turków napływające ze stepów przyniosły pożałowania godny, wyłącznie fizyczny barbarzyński obyczaj homoseksualny. Ktoś w każdym razie musiał ten obyczaj przynieść, bo w literaturze klasycznej aż się od niego roi, a że język perski nie zna rodzaju gramatycznego nierzadko trudno się połapać, z którą płcią mamy do czynienia. O czym Czytelnik może się przekonać oglądając nieco miniatur w internecie (np. na świetnym greckim blogu o Iranie Momentum).

Islam poświęca niemało uwagi praktykom seksualnym i ma wiele zrozumienia dla potrzeb człowieka w tym zakresie. Homoseksualizm został co prawda zakazany, jako obniżający męskość (strony pasywnej) i jako taki szkodliwy dla wojska (a to właśnie wojownicy zwracali się do Proroka o zgodę podczas wypraw wojennych). Co szkodzi mężczyźnie, nie szkodzi chłopcu i tak na modłę grecką młodzi chłopcy byli w Persji (i nie tylko w Persji oczywiście) aż po czasy kadżarskie przedmiotami pożądania. Do dziś zresztą zwyczaj przetrwał przybierając nowe formy pod wpływem obostrzeń prawnych, segregacji płci i coraz wyższego wieku zawierania małżeństw. Dziś w Iranie mówi się już coraz głośniej o pedofilii

Natomiast jeśli idzie o sypialnię małżeńską, islam pozostawia pełną swobodę zainteresowanym. Granicę wyznacza właściwie wymóg, żeby obie strony były zadowolone. Tabu stanowią, jak wszyscy wiemy, związki pozamałżeńskie (w okresie klasycznym wyjątkiem były kontakty z niewolnicami). Praktykowane są jednak małżeństwa czasowe, tyleż pożyteczne, co kontrowersyjne. Tradycyjnie małżeństwo czasowe pełniło różne role od konkubinatu przez usankcjonowaną prostytucję. Żona czasowa bywała potrzebna jako służąca (jeszcze przed samą rewolucją zamożni studenci miewali przez czas studiów takie żony-gosposie, podobnie jak pielgrzymi wybierający się na pewien czas do Meszhedu). Sam pomysł zrodził się zresztą ze zrozumienia dla potrzeb uczestników licznych wypraw wojennych. Żonami czasowymi zostawały nierzadko wdowy po żołnierzach poległych w czasie wojny z Irakiem. Inaczej nie byłyby w stanie się utrzymać. Zostanie żoną czasową (można i na całe życie) jest też dla cudzoziemki jedyną szansą na zawarcie w Iranie małżeństwa bez konieczności przyjmowania obywatelstwa. Ta pozornie mało pociągająca instytucja czasem ratuje ludziom skórę (dosłownie - przed batami).

Język perski to, jakby na to nie patrzeć, język miłości zmysłowej. Zmysłowa też bywa, mimo cenzury, współczesna literatura perska. Tak, tak, także ta wydawana oficjalnie. Nie dlatego, że coś przyszło z Zachodu, ale dlatego, że zawsze tam było. Islamski Iran nie ma powodu mieć problemu z antykoncepcją (przez islam niezakazaną), operacjami zmiany płci (problemy granic płci, eunuchów i potrzeb seksualnych człowieka rozgryzało islamskie średniowiecze), czy in vitro. Wszystkie te sprawy mogą być dyskutowane spokojnie, bo Boga nie obrażają. Jeśli przez ostatnie trzydzieści lat próbowano seksualność okiełznać to z zupełnie innego powodu. Dlatego mianowicie, że doszło do trudnego do wyobrażenia przemieszania społeczeństwa. Jeszcze przed rewolucją, w znacznym stopniu przez nieudaną reformę rolną Mohammada Rezy Pahlawiego, miasta zalała fala imigrantów ze wsi. W latach osiemdziesiątych proceder przybrał na sile. Chomejni nie wprowadził w Iranie prawa rodem ze średniowiecza. Rozciągnął na całe społeczeństwo prawo religijne, które rządziło życiem wsi. Czy małżeństwa z dziewczynkami znikły za Szacha z irańskiego krajobrazu? Nic podobnego. Oficjalnie zakazane pleniły się nadal w licznych zakątkach kraju, gdzie prawo państwowe nie sięgało. Zwyczaj nie odżył więc po rewolucji, został tylko prawnie usankcjonowany. 

A jednak, paradoksalnie, dokonała się rewolucja seksualna - to co było normą dla klasy średniej i wyższej stało się od rewolucji normą dla rzesz świeżo przybyłych z prowincji. Wielu znaczących duchownym wywodzi się z prostych rodzin, ale ich głos i ich obsesje są coraz wyraźniej anachroniczne. Dlatego, chociaż założenia programu zwiększenia liczby urodzin mogą postawić włos na głowie, nie wróżę mu powodzenia - zbyt wyraźnie słychać chichot historii.

sobota, 28 czerwca 2014

CZARNY JAK DIABEŁ, CIEMNOGRÓD JAK IRAN, CZYLI MIŁEGO RAMADANU

I znów z powodu rodzimych, nie irańskich przewinień, powrócił do polskiej prasy stały motyw: "Tu nie Iran". Dyżurny najczarniejszy przykład zamordyzmu i cenzury obyczajowej wyciągnięty z lamusa... Jest na świecie kilka krajów, gdzie problem cenzury przedstawia się bardziej dramatycznie niż w Iranie. Tam się po prostu kontrowersyjnej sztuki nie daje uprawiać. W Iranie natomiast się daje. Czasami nawet nadspodziewanie dobrze. Tym głośniejsze są przypadki odmienne, jak Rękopisy nie płoną zauważone właśnie przez nasze media (z czego wnoszę, że niebawem należy się spodziewać pokazów kinowych, bo bez starań dystrybutora takie informacje gorzej się jakoś przebijają...).  

Meczet (fot. KR)
Dlaczego więc Iran tak jest tak nośnym przykładem? Poza powodami politycznymi, o których była już okazja mówić, domyślam się powodów kulturowych. Takich mianowicie, że my świetnie realia irańskie rozumiemy i bardzo nam do nich blisko mentalnie. Jak blisko, staje się w ostatnim czasie coraz jaśniejsze. Długo wydawało się (przynajmniej takim jak ja), że istotną twarzą polskiego katolicyzmu jest, powiedzmy, Tygodnik Powszechny, a zaściankowość jest tak niefotogeniczna, że niebawem wymrze śmiercią naturalną. I tak sobie dziś myślę, że kiedy wybitny irański komunista Dżalal Al-e Ahmad zauważył pułapki radzieckiego i zachodniego kolonializmu, też nie traktował poważnie tej twarzy islamu, która zawojowała rewolucję. Islam ludowy musiał mu się wydawać skansenem. Chętnie zatem sięgał do wartości islamskich, jako źródła konsolidacji nowoczesnego, sprawiedliwszego społeczeństwa. Tego samego, które uwiodło Michela Foucaulta, kiedy z entuzjazmem opisywał plany Chomejniego. Iran Pahlawich długo zapewne obawiał się wszystkiego poza powrotem konserwatywnego islamu... 

A tak, bo wbrew obrazowi w polskich mediach, dla wielu Irańczyków islam to religia mistyki i indywidualizmu, nie tłumu i zamordyzmu. Czy nie taką bywała w wielu pięknych okresach swojej historii? I tak, patrząc na demonstrantów przed teatrami i na wykładach, słuchając deklaracji nawróconych siłą masowego ruchu lekarzy i obserwując, jak powoli miejsce umiarkowanego katolicyzmu zajmuje coś nazywanego w internecie "katotalibanem" myślę sobie o tych wszystkich Irańczykach, którzy pytali mnie, czemu katolicy pozwalają, żeby jakaś hierarchia stała między nimi a Bogiem. Bo dla wielu moich irańskich przyjaciół katolicyzm jest religią wiernopoddańczą, w której jednostce odmawia się podstawowego prawa każdego muzułmanina: prawa do wolności.  Oczywiście mają tyle samo racji, co my wyobrażając sobie islam jako monolit fundamentalistyczny. Naturalnie. Tylko, że między fundamentalizmem w irańskim i polskim wydaniu, między sposobami myślenia, nie ma różnicy. Ot, drobne przesunięcia obyczajowe. Jak szybko ulegają zatarciu, możemy ostatnio obserwować w różnych częściach świata.

Właśnie zaczyna się ramadan, miesiąc uduchowienia i modlitwy. Miesiąc pełen błogosławieństwa. Coś jak Wielki Post, myśli Polak-katolik, tylko nasz post rozsądniejszy, nikt nie każe ludziom w upale nie pić przez cały dzień. Umartwiają cię tylko tyle, ile trzeba, żeby się przygotować na misterium paschalne. Tymczasem ramadan jest świętem, nie czasem umartwiania. Muzułmanie na całym świecie składają sobie z jego powodu życzenia. To czas, kiedy codzienne życie zamiera, kto może w dzień odsypia nocne uczty. Nerwowość mija kiedy tylko zabrzmi głos meuzina wzywającego do modlitwy o zachodzie słońca, oto bowiem czas na eftar, posiłek, który smakuje nawet tym, którzy postu nie przestrzegają. W nerwowej atmosferze popołudnia w Teheranie czas się zatrzymuje, wiele samochodów przystaje, a kierowcy ustawiają się w kolejkach po asz-e reszte (gęstą zupę). W tym czasie można ją kupić a często dostać (jako nazri) co dwa kroki. 
Perskie jedzenie (fot. KR)
Wielki Post to wspomnienie kuszenia na pustyni, ramadan jest czasem wspólnoty. Skoro jednak mówimy o tym, co łączy te kultury, w irańskiej telewizji można posłuchać lekarzy zachwalających powstrzymywanie się odjedzenia i picia mimo upału. Medycyna na całym świecie ma najwyraźniej elastyczne zasady...

wtorek, 25 marca 2014

ZRÓB TO SAM CZYLI HOLLYWOOD PO PERSKU

Iran na co dzień boleśnie odczuwa wykluczenie ze światowego obiegu gospodarczego i bankowego. Znacznie lepiej radzi sobie ze sferą kultury. Czego nie może (albo nie chce) kupować, produkuje sam. A jako że nie uznaje międzynarodowych porozumień o prawach autorskich... hulaj dusza, diabła nie ma! A w każdym razie trudno go dostrzec pod hidżabem i mówiącego po persku zamiast w ojczystym angielskim w irańskich wersjach amerykańskich produkcji.
Kino Bahman przy placu Enghelab, dwa kroki od Uniwersytetu Teherańskiego.
Na plakacie napis: "Wychowanie bogobojnej młodzieży basidżu to największy triumf Imama".
Fot. KR
َPorewolucyjny Iran, jako Państwo oparte na wartościach muzułmańskich miał zawsze niemałe ambicje w dziedzinie wychowania młodzieży i polityki kulturalnej. Może właśnie w tej dziedzinie reżim poniósł największą klęskę. Pewnie dlatego, że Irańczycy, podobnie jak Polacy, mają wiele wspólnego. Potrafią z niesłychaną przedsiębiorczością lawirować między przepisami i naginać je do swoich potrzeb. Iran programowo wyzwolił się co prawda spod jarzma amerykanizacji, ale prywatnie, co nie jest tajemnicą, młodzi Irańczycy darzą kulturę amerykańską, zwłaszcza tę popularną, wielką sympatią. Poza tym, że czerpią z niej pełnymi garściami z pomocą internetu, płyt, publikacji itp. kwitnie też przemysł "przeróbkowy". Jak to w Iranie - raz bardziej, raz mniej jawnie. W radiu pojawiają się instrumentalne wersje amerykańskich przebojów, zwłaszcza klasyki rocka (za Chatamiego zajmowały znaczną część czasu antenowego), a w kinach... remaki hollywoodzkich produkcji. Co prawda złośliwcy nazywają tego typu produkcje "Chalibud" ("Pustostan"), ale dla wielu widzów stanowi ona namiastkę upragnionej wolności obyczajowej.
Ty i ja
Ktoś może powiedzieć, że ten proceder niczym się nie różni od praktykowanych na zachodzie przeróbek starych filmów. W jednak... Przyjęło się, że "remake" jest raczej wariacją na temat, kolejną realizacją oryginalnego pomysłu. W Chalibudzie różnica między wersjami sprowadza się do bardzo powierzchownego zislamizowania: w wersji irańskiej kobiety występują w hidżabie a sceny pocałunków zastępują nie mniej namiętne spojrzenia bohaterów. Poza tym filmy są dokładnymi kopiami: scena po scenie odnajdujemy w irańskich wersjach te same sytuacje, gesty i słowa. Oskarżeń o plagiat nikt się nie obawia... 

W ten sposób powstało wiele filmów będących "tłumaczeniami" amerykańskich pierwowzorów a w najlepszym razie kompilacjami kilku produkcji zza oceanu. W irańskich warunkach zdominowani przez kobiety chłopcy w męskiej skórze i żądne władzy kobiety sprawiają wyjątkowo komiczne wrażenie. Aktorzy najwyraźniej nie czują się swobodnie w sztucznych rolach - nie znajdziemy tu swobody irańskiego kima artystycznego. Wyraźnie za to słychać chichot historii...

piątek, 21 marca 2014

NOURUZ - NOWY ROK, NOWE ŻYCIE?

I tak oto nadszedł kolejny Nouruz - początek nowego roku, święto (eidpar excellence przyćmiewające w Iranie wszystkie święta muzułmańskie. Nie udało się go zmarginalizować nawet władzom republiki islamskiej, które przez pierwsze lata bardzo o to zabiegały. 
Hadżi Firuz, jedna z postaci folkloru noworocznego
Przez te zabiegi Nouruz stał się świętem bardziej prywatnym a towarzyszące mu zwyczaje, takie jak skakanie przez ogień w Czaharszambe suri (ostatnia środa roku, ale obchodzona we wtorek - w wigilię), przeniosły się częściowo na prywatne posesje pozostawiając na ulicach swój blady odblask - uciążliwe petardy rzucane na przechodniów z okien, przez które Teheran przypominał w ten dzień miejsce bitwy. Jak to opisał Shahram Khosravi w swoim studium na temat młodzieży teherańskiej (Young and Defiant in Tehran) jawne praktykowanie tego typu zwyczajów stało się dla wieli formą negowania narzuconego islamskiego porządku obyczajowego. 
Skrajny przypadek: "Obalę ci system, podpalę brodę"
W ostatnich latach ogniska powróciły na ulice bardziej oficjalnie a obrzędowość noworoczną przypominając o jej antycznych źródłach pielęgnował starannie nie kto inny jak Mahmud Ahmadineżad. Nie on pierwszy postanowił politycznie wykorzystać to święto, wręcz przeciwnie - pierwszy dzień roku i wiosny a zarazem rocznica stworzenia świata miał zawsze polityczny wymiar. Dariusz Wielki, aby zapewnić odpowiednią oprawę uroczystościom noworocznym przyjmował posłów z darami z najodleglejszych części swego imperium w specjalnie ku temu wzniesionym Persepolis. 
Persepolis
Do tradycji nouruzowych nawiązywał naturalnie Mohammad Reza Szach w kreowanej przez siebie imperialistycznej religii, która wbrew jego nadziejom nie wygrała z islamem. I wciąż podąża drogą ojca książę Reza, tragiczny wygnaniec-następca tronu nie tracący nadziei na powrót do ojczyzny. Z okazji nowego roku wygłosił tradycyjnie orędzie do narodu, wzorem Dariusza pozdrawiając i ogarniając gospodarskim spojrzeniem wszystkie ludy na świecie, które obchodzą Nouruz. Inaugurował tym samym 2563 rok kalendarza imperialnego wprowadzonego przez dynastię Pahalwich dla podkreślenia łączności ze starożytnymi władcami. Znacznie smutniejsze było wystąpienie noworoczne matki księcia Rezy, szahbanu Farah, która wydawała się życzyć przełomowego roku wbrew nadziei. 

Ostatni szach Iranu, Mohammad Reza, skacze przez ogień w Czaharszambe suri
Poza wąską grupką rojalistów skupionych głównie w Los Angeles (drugim co do wielkości mieście irańskim) nikt już nie świętuje roku 2563, Irańczycy wkroczyli w rok 1393 hidżry słonecznej. Z tej okazji przemówili do nich różni politycy, nie tylko krajowi, ale i światowi. Prezydent Obama złożył im nawet życzenia po persku, wyrażając nadzieję na dalszą poprawę stosunków między dwoma narodami w nowym roku i podkreślając szacunek dla starożytnej nacji. W Departamencie Stanu zagościł zresztą haft sin - tradycyjne noworoczne nakrycie - a świat obiegły zdjęcia pochylonego nam nim Johna Kerry'ego. 
John Kerry ogląda haft sin w Departamencie Stanu
Zaczynam od tych zewnętrznych gratulacji, gdyż przy całej niechęci do pompatycznej retoryki amerykańskiej łatwiej było mi ich wysłuchać. Politycy irańscy dali nadzwyczajny popis retoryczny. Najwyższy przywódca znaczną część przemówienia poświęcił pobożnym arabskim cytatom. Wzorem Chomejniego potraktował Nouruz jako jedno ze świąt muzułmańskich. Pogratulował przy tym narodowi bohaterskiej epopei politycznej zeszłego roku i zachęcał do dalszych starań na polu gospodarki i kultury. Obiecał zapewnić odpowiednie zarządzanie tymi staraniami i dalsze instrukcje. Prezydent Ruhani natomiast już zauważył znaczną poprawę sytuacji ekonomicznej, którą zreferował obywatelom, czyli swoim braciom i siostrom, dumnemu narodowi irańskiemu, podczas strasznie długiego przemówienia. Całe szczęście - wskutek wrażej propagandy można było rzeczywiście przeoczyć niektóre sukcesy. I wreszcie mowa Mohammada Chatamiego byłego prezydenta-reformatora. Gorzka. Jak szahini, Chatami prosił, by nie tracić nadziei, by starać się dostrzegać jasne strony sytuacji. I ze słów obojga było jasno widać jak gorzki to dla nich nowy rok...

Na bazarze

Ruz az nou, ruzi az nou - z nowym dniem nowy los. 
Życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, wiele radości w nowym roku!

poniedziałek, 24 lutego 2014

NIECYWILIZOWANY CYWILIZOWANY ŚWIAT

Człowiek Zachodu, zwłaszcza Polak z gorliwością neofity, ma na ogół pogardliwie-protekcjonalny stosunek do człowieka Wschodu. Wiadomo, cywilizacja może i kiedyś u nich była, ale dawno się to skończyło. Trochę są dziecinni i bardzo leniwi, coś jak Sienkiewiczowi murzyni z W pustyni i w puszczy. I podobnie jak oni nieobliczalni. Bo niecywilizowani, po prostu. Ale by się ten cywilizowany człowiek zdziwił, gdyby wiedział na jakiego chama wychodzi w świecie, gdzie każdy gest i słowo nadal rządzą się wyraźnymi regułami.
Irańska hojność.
A co takiego robimy? O! Ograniczę się do kilku drobiazgów: po pierwsze siąkamy nosy. Coraz powszechniej głośno i uparcie. Irańczyk uważa to za czynność fizjologiczną z gatunku załatwianych w odosobnieniu. W towarzystwie najwyżej lekko nosem pociągnie, wytrze go w chusteczkę, w ostateczności w rękaw. Nie wysiąka, choćby miał dostać potem zapalenia płuc. Bo jest dobrze wychowany. Niepewnie patrzy, kiedy mu wyjaśniać, że u nas też nie wypada wydmuchiwać nosa z impetem. Trudno nie przyznać mu racji - większość Polaków to robi.

Nie zachowujemy norm przy jedzeniu. Myślimy widocznie tylko o swoim talerzu i żołądku. Inaczej Irańczycy - nie przełkną kęsa zanim nie nakarmią gościa. Nie zjedzą kanapki nie zaoferowawszy jej najpierw sąsiadowi w autobusie. Nigdy nie powiedzą, że im nie smakuje to, czym ich częstujemy, przeciwnie, nawet przypalone będą wychwalać jako oryginalne. U nas też tak jest? Oczywiście, każdy coś tam w pamięci odgrzebie...

Irańczyk zawsze stara się usiąść blisko drzwi. Bo to najgorsze miejsce, starszyzna siedzi "w górze". Polak już nie pamięta, że były kiedyś jakieś zasady dotyczące gości przy stole. Jeśli gospodarz nie pomyśli, żeby zostawić karteczki, najmłodszy gość usadowi się w najlepszym miejscu i pierwszy odpowie na pytanie, komu herbaty. Irańczyk nigdy tego nie zrobi.

Irańczyk nie wejdzie w butach na ręcznie tkany dywan. Wie, ile pracy kosztowało utkanie go, wie też jak cenna to rzecz. Wiele Iranek nigdy nie odkurzy dywanu odkurzaczem a wyłącznie miotełką, żeby nie niszczyć. Polak, cóż... stać go.

Irańczyk nie powie, że chciałby się po obiedzie położyć. Bardzo jestem wdzięczna starszemu koledze, że zwrócił mi na to uwagę. Bywając często u zaprzyjaźnionej rodziny grzecznie dziękowałam, ilekroć proponowano mi poobiednią drzemkę. Też coś - wiadomo, gość ma swoje obowiązki wobec gospodarzy. Właśnie, ma, tylko inne niż mu się czasem wydaje. Kiedy Irańczyk nalega, żebyś odpoczął, daje ci subtelnie do zrozumienia, że sam jest zmęczony. I tak, będąc grzecznymi możemy dać się gospodarzom we znaki. To jest właśnie sławna irańska kurtuazja (ta'arof), która każe zapraszać do domu każdego, kogo się spotkało w okolicy i oddawać najcenniejsze rzeczy z zapewnieniem, że to i tak niegodny prezent. W Iranie to bezpieczne - wszyscy wiedzą, że to taka towarzyska gra. Ale Europejczyk potrafi przyjąć zaproszenie za pierwszym razem (powtórzone kilkakrotnie pewnie jest już poważne), wyciągnąć łapę po ceny podarunek czy zająć miejsce ciężarnej.

Poza tym Polacy są oczywiście mało subtelni, ta'arof się ich nie łapie i trzeba stosować taryfę ulgową, żeby z takimi ludźmi wytrzymać. Irańczycy są otwarci i gościnni. Wiele gościom wybaczają. Wielu też ma dość własnej przeładowanej formami i pozorami rzeczywistości. Ci z zazdrością patrzą na swobodnych obcokrajowców. Jakież jest ich zdziwienie, kiedy się dowiadują ile mamy nieużywanych przepisów, jak: w górę schodów kobieta idzie pierwsza, w dół za mężczyzną, żeby w razie czego zawsze podał upadającej damie pomocną dłoń; kobiety przepuszcza się w drzwiach, ale w restauracji to mężczyzna idzie przodem, żeby znaleźć miejsce; kobiety nie wstają na powitanie i tym podobne formy seksizmu...