piątek, 31 stycznia 2014

TEHERAN - DWA MIASTA

Podział na Teheran północny i południowy rzuca się w oczy, ale ten południowy nie jest już tak tradycjonalistyczny, jak zwykliśmy sobie wyobrażać. Sam przyjazd do Teheranu zmienia. Nie jest to co prawda kosmopolityczna metropolia jak Paryż, ale jednak metropolia. Zmienia różnie - na przykład gospodynie domowe zaczynają pracować. Ale niech się feministki pochopnie nie cieszą - często pracują dlatego, że mąż popada w nałóg a dzieci trzeba nakarmić. Nie zawsze, to prawda. Teheran pozwala na przykład podjąć pracę po kryjomu i z czasem przyzwyczaić do tego rodzinę. Nie jest to z reguły praca marzeń a zajęcie w niewielkiej szwalni czy w ogóle chałupnictwo. Ale wychodzenie z domu, spotykanie ludzi z innych światów zmienia. Czasem prowadzi to do rozpadu małżeństwa, jak u jednej z bohaterek dokumentu Divorce Iranian Style
Resztki dawnego Teheranu. Wiele takich budynków popada w ruinę. Fot. KR
Coraz więcej mieszkańców południa spędza dni na północy. Bardzo wielu młodych ludzi studiuje. Nawet jeśli na noc wracają na do domów w biednych dzielnicach, kulturowo są zawieszeni pośrodku. Starają się, żeby nie zdradził ich wygląd, tak jak u nas starają się oto dziewczyny z podmiejskich wsi. Kamuflaż jest zresztą jednym z najważniejszych wyzwań w Teheranie. Ponieważ życie toczy się za zamkniętymi drzwiami na ulicy czy w biurze ludzi ocenia się po stroju, języku, sposobie zachowania. Jak wszędzie, oczywiście, ale tam znacznie bardziej konsekwentnie. Do którego typu należysz wyznacza to, gdzie Cię wpuszczą i jak potraktują. Świetnie pokazuje to komedia Kameleon (Marmulak) o złodzieju, który ucieka z więzienia w stroju duchownego, początkowo naśladuje specyficzny język i sposób bycia duchowieństwa, a z czasem strój zaczyna go zmieniać... Podobnie jest z południowym Teheranem. Dziś już widać wyraźnie, jak wymieszana gwałtownie przez rewolucję populacja upodabnia się stopniowo do klasy średniej.


Co można zrobić tylko na południu? Zjeść dobre dizi! Na północy jakoś im takie nie wychodzą. Najlepsze są na bazarze, gdzie rzadko zaglądają turystki. A my z Nastią - jasną blondynką zaglądałyśmy często i kompletnie bez kamuflażu. Początkowo budziło to sensację, ale szybko wszyscy się do nas przyzwyczaili.
Cudzoziemcy z reguły nie zwracają uwagi na reguły kamuflażu. Czują się bezpieczni, co jasne, poza tym bycie cudzoziemcem otwiera wiele drzwi. Ale i wiele zamyka. Nigdy nie zobaczyłabym w Teheranie tego, co widziałam mieszkając parę miesięcy incognito na południu. Dłużej bym co prawda pewnie nie wytrzymała... Trzeba zresztą zachować umiar: kiedy w czarnym mantociku i maghna'e, w których biegałam na uczelnię poszłam prosić o referencje od teherańskiej gminy zoroastryjskiej, żeby wziąć udział w świątecznych obchodach w Czak Czak dopiero po dłuższej rozmowie mobed uznał, że nie stanowię zagrożenia.
Bazar, gdzie całe miasto zjeżdża się na zakupy. Fot. KR

Drugą kluczową sprawą w Teheranie jest komunikacja. Nigdzie poza nim nie widziałam takich korków. Odpowiedzią na kłopoty komunikacyjne jest metro. Metro! Największy wynalazek Teheranu. W krótszym czasie niż ten, którego wymagała budowa jednej nitki w Warszawie w Teheranie wybudowano kilka. A dwa pierwsze wagony należą do kobiet. Wyłącznie. Ale jeśli kobieta chce, może podróżować w innych. Metro zrewolucjonizowało życie w mieście, mimo że nie wszędzie dociera. 
Kobiecy wagon metra w Teheranie, fot. KR
Chwała Bogu za segregację płciową w autobusach. Irańczycy to gorącokrwiści ludzie i męskie ręce chętnie zawierają znajomość z różnymi częściami ciała, które wolałoby się uznać za intymne. Na ulicy każda raszpla może się poczuć jak miss. Ale na ulicy można próbować robić uniki a w zatłoczonym autobusie to trudne. Trzeba nauczyć się od Iranek lodowatego spojrzenia a w taksówkach starać się zachować dystans.
Ulica Wali Asr. Najdłuższa w Teheranie - łączy północ z południem. Tu północ. Fot. KR
I jeszcze Wali Asr. Fot. KR
Park Mellat. Fot. KR
Północ. Plac Tadżrisz.  Jak widać nie tylko biedne kobiety noszą czadory. Fot. KR
A to już u podnóża gór, przy domu Imama Chomejniego,
na którego zwiedzanie zabrano nas przy okazji kursu językowego. Fot. KR
Zdjęcia nasuwają wspominki. Pierwsza podróż do Teheranu - dworzec autobusowy, nie lotnisko. Kierowca wsadził nasze plecaki do bagażnika tak, że wystawały. Całą drogę rozglądaliśmy się w obawie, że wypadną. Trzeba było zresztą oczu naokoło głowy - samochody jeździły dowolnymi pasami, w dowolną stronę, gdzie kto chciał przystawał na środku skrzyżowania, żeby porozmawiać z kolegą z mijanego auta. Motory i piesi pędzili w różne strony. Ruch, jakiego sobie nigdy wcześniej nie wyobrażałam. Mrowisko, tyle że bez hierarchii. Kto dziś narzeka na słabą organizację ruchu, nie widział tego, co się wtedy działo. 
Wschód. Nieopodal Placu Resalat. Tam też kiedyś mieszkałam. Fot. KR
Hotel w południowym Teheranie. Bo tani. Koleżanki z roku się popłakały... Wielkie karaluchy powstały ponoć z krzyżówki lokalnych insektów z przywiezionymi przez Anglików. Wiadomo zresztą, że Anglicy zawsze sprowadzali do Iranu co najgorsze. Karaluchów było w tym hotelu dużo. Na dokładkę półprzytomni narkomani. Nigdy więcej nie nocowałam w Iranie w takich warunkach. Gdyby Wam się trafiły - szukajcie innych, znajdziecie w tej samej cenie.
Między placami Wali Asr a Haft-e Tir. Mieszkałam niedaleko. Fot. KR
Potem lotnisko Mehrabad. Znałam je wcześniej z pierwszej książki, którą przeczytałam o Iranie, może jako trzynastolatka - Tylko razem z córką Betty Mahmudi. Nie przesadziła z opisem wielkich karawan rodzinnych odbierających podróżnych. Całe klany z naręczami kwiatów. Zwyczaj już zanika. Na Mehrabadzie, małym lotnisku w środku miasta, jego kultywowanie powodowało niesłychany ścisk. Drugi szczegół przytoczony przez Betty Mahmudi to azjatyckie toalety. Zapamiętałam z książki jedną wielką dziurę na środku łazienki i długo zastanawiałam się, jak z tego korzystają. W Tylko razem... to jedna wielka epidemia i brud. A przecież w rzeczywistości rzecz bardziej higieniczna niż zachodnie publiczne toalety. Trochę pokory...
Lotnisko Imama Chomejniego. Fot. KR
Mehrabad to niezapomniane lotnisko. Oddalone od miasta Forudgah-e Emam Chomejni nigdy mi go nie zastąpi. Ale to pewnie sprawa sentymentów, bo nowe lotnisko jest na światowym poziomie - ptasiego mleczka i lalek Barbie nie brakuje. Ale bagażu można zabrać tyle, ile zapisane w bilecie. Na Mehrabadzie bez większych trudności dało się wytargować dwa razy tyle...
Lotnisko Imama Chomejniego. Fot. KR
Lotnisko Imama Chomejniego. Fot. KR
Jeszcze jedna ciekawostka "lotniskowa" - kiedy pierwszy raz leciałam do Iranu większość kobiet zakładała chustki jeszcze przed wejściem do samolotu, a reszta długo przed lądowaniem. Dziś prawie wszystkie czynią to wychodząc (oczywiście poza tymi, które wszędzie noszą hidżab). A na zachodnich lotniskach nie da się już łatwo domyślić, która grupa pasażerów to Irańczycy.
Lotnisko Imama Chomejniego. Fot. KR
Wracamy z gór. Darband. Fot. KR
Plac Fatemi. Fot. KR
Skrzyżowanie ulic Wali Asr i Enghelab. Fot. KR 
Wali Asr. Fot. KR
Plac Enghelab, Kino Bahman tuż obok Uniwersytetu Teherańskiego. Fot. KR
Wspominałam w poprzednim wpisie o Teheranie, że pojawiły się pomysły przeniesienia stolicy, albo części administracji publicznej poza Teheran. Pojawiły się i karykatury:

Tym, który ciągnie miasto jest mer Teheranu - Mohammad Bagher Ghalibaf,
kontrkandydat Ruhaniego w czerwcowych wyborach prezydenckich.

środa, 29 stycznia 2014

TEHERAN - KOSZMARNY FASCYNUJĄCY MOLOCH

Często czytuję, albo słyszę od podróżujących do Iranu, że kraj ich urzekł, ale do Teheranu za nic by nie wrócili. Niewyobrażalnie zatłoczony, zanieczyszczony, śmierdzący i zakorkowany - tak mniej więcej wspominają to miasto. To prawda, taki właśnie jest Teheran. Ale to tylko jedna prawda o nim, ponieważ to miasto szkatułkowe, w którym, jak w opowieściach Szaherezady zawiera się nieskończenie wiele historii. Na ogół Teheran tonie w oparach smogu, do tego stopnia, że powstał pomysł wyprowadzenia ze stolicy części administracji państwowej, żeby nieco zmniejszyć zanieczyszczenie. Ale jest taki magiczny moment w roku, kiedy można zobaczyć cały urok miasta. Jeśli się tam mieszka, warto choć raz nie wyjechać nigdzie na Nouruz, i przyjrzeć się, jak pięknie wygląda Teheran na wiosnę, z przejrzystym powietrzem i pustymi ulicami. A wygląda zjawiskowo: wyraźnie widać ośnieżone jeszcze szczyty górskie, w przydrożnych rowach płyną wartkie strumyki, a na ulicach zamiast zwykłego tłumu rzucają się w oczy piękne platany. Taki także bywa Teheran.

Panorama Teheranu

Topografię miasta wyznaczają warunki naturalne: na północy piętrzą się góry, na południu zaczyna się pustynia. Bariera górska zatrzymuje chmury ciągnące znad Morza Kaspijskiego, toteż w samym Teheranie niewiele pada. W lecie deszcz jest zjawiskiem niespotykanym, pora opadów zaczyna się jesienią i trwa do wiosny, raczej wczesnej. W zimie pada śnieg, ale rzadko dociera do południowej części miasta. Kiedy dociera, powoduje katastrofy komunikacyjne - kierowcy ani nie potrafią jeździć na śliskiej nawierzchni, ani nie słyszeli o oponach zimowych. W lecie na północy można liczyć na lekki przewiew i cień wiekowych platanów, na południu natomiast należy się spodziewać wyłącznie strasznego skwaru, który nawet w nocy jest uciążliwy. Nic dziwnego, że północną część miasta upodobali sobie bogaci a południową zamieszkują ci, których tylko na to stać. 

Dziś już pośrodku, niegdyś na południu, leży bazar, wokół którego zachowały się resztki starego miasta z wąskimi uliczkami i tradycyjną zabudową z gliny wymieszanej ze słomą. Wielu bogatych bazarich dawno się stamtąd wyniosło, ale są i tacy, którzy nie potrafią sobie wyobrazić życia gdzie indziej niż w tej niemodnej, ale tradycyjnie zorganizowanej dzielnicy, gdzie mogą liczyć na szacunek sąsiadów. Życie odbywa się za murami, gdzie poza domem jest miejsce na malutki hajat, podwórko z basenem pośrodku. Coraz częściej nawet mieszkańcy bogatej północy nie mają tej odrobiny intymności, jaką zapewniał tradycyjny dom - u nich także developerzy pilnie liczą zarobki. Na południu zanikanie takiej zabudowy jest tym bardziej bolesne. Po rewolucji, kiedy Teheran rozwijał się w szalonym tempie ściągając prawie całe klany, a nawet wioski, nowoprzybyli często osiedlali się w jednej dzielnicy. Są na południu Teheranu ulice, które przypominają wieś przeniesioną w strukturę miasta. Często językiem dzielnicy nie jest wcale perski a azerski. Skromnie tam i biednie, ale swojsko i bezpiecznie a sąsiedzi przesiadują wspólnie na przyzbie patrząc na bawiące się dzieci. Dziś nowoprzybyli mieszkają zwykle w mieszkaniach, pozbawieni nie tylko podwórka, ale i sąsiadów, z którymi coraz trudniej nawiązać kontakt. Wielu się na to skarży.

Zarazem anonimowość jest tym, co wielu w Teheranie pociąga a czego turysta nie doceni. Zasada "mój dom - moja twierdza" rzadko bywa naruszana, nawet przez policję. Dlatego, choć oczywiście jest to zakazane, w Teheranie odbywają się "domówki", o jakich rozmachu może zamarzyć Warszawa. Nie ma takiej rzeczy, której nie można zamówić przez telefon tak, by została dostarczona na miejsce. Za zamkniętymi drzwiami ludzie żyją jak chcą i nikt o to nie pyta, nawet sąsiedzi, którzy w mniejszych miastach lubią trzymać rękę na pulsie. A wiem co mówię - mieszkałam i na północy, i na południu i w centrum i nawet na wschodzie Teheranu. Nigdy nie zdarzyło mi się tylko zamieszkać na zachodzie. Na szczęście wpadłam na bardzo ciekawą książkę antropologia Shahrama Khosraviego, który prowadził badania wśród tamtejszej młodzieży.

Jednym słowem, Teheran oferuje intymność, której tak mało w irańskiej kulturze. Moje koleżanki ze studiów, dziś poważne panie badaczki i nauczycielki, mogą zmieniać skórę - rano w chałaciku (manto i maghna'e) do pracy, popołudniu już mocno wymalowane i narażone na to, że je szatan za włosy pociągnie do piekła (tak się dzieje, kiedy kobiece włosy wystają spod chustki) biegną na randki i na zakupy. Kiedy spotykają kogoś z biura, obie strony nieśmiało spuszczają oczy, albo odwracają głowę. Teherańczycy uczą się szanować swoją prywatność.

Nie wszyscy może wiedzą, że Teheran jest wspaniałym miastem dla zakochanych. Zapewnia im liczne parki, małe knajpki, wąskie uliczki a nade wszystko anonimowość. Trzeba mieć pecha, żeby spotkać znajomych, chyba że chodzi się po Enghelabie, opodal Uniwersytetu Teherańskiego, gdzie wszyscy wybierają się po książki. Widuje się więc pary trzymające się za ręce, współobjęte, nietrudno też przerwać nieopatrznie intymny moment pocałunku. Ulubioną formą transportu zbiorowego zakochanych było do niedawna przednie siedzenie kursowych taksówek, dziś już niestety zakazane ("niestety" z ich punktu widzenia, bo dzielenie tego siedzenia z obcym, niedomytym grubasem nie należało do przyjemności). 

I mogę tak snuć tę opowieść, ale - żeby wybrzmiała - nie obędzie się bez zdjęć. Oto przedsmak - z lotu ptaka. Więcej w kolejnym wpisie, bo - jak wnoszę z różnych komentarzy - Teheran Was zaciekawił.

Teheran od strony gór, Darband, fot. KR
Darband - jeden z najpopularniejszych górskich "punktów wypadowych". Dzisiaj leży w centrum miasta, ale Polka, która jako dziecko trafiła z Armią Andersa do Iranu opowiadała mi, że mieszkali przy Darbandzie i do Teheranu trzeba było jeździć na osiołku.

Z tej samej strony w zimie, fot. KR

To zdjęcie zrobiłam schodząc z Darbandu, fot. KR

środa, 22 stycznia 2014

MASZ DOŚĆ TABLOIDÓW? UCZ SIĘ PERSKIEGO.

Z pewnym opóźnieniem (nie bez winy poczty) wpadł mi w ręce ostatni numer Andisze-je puja (Dynamicznej myśli), irańskiego pisma społeczno-polityczno-kulturalnego. Jako konsumentowi przegłodzonemu na cienkiej strawie polskiego dyskursu prasowego obracającego się wokół plotek o panach i paniach (nie zawsze celebrytach, czasem politykach, choć granica jest trudna do uchwycenia) ślinka mi pociekła. Nie będę gołosłowna, po prostu zrelacjonuję, a Czytelnik oceni, kto jest w centrum a kto na peryferiach.

Znany bloger napisał o Andiszeje puja "to pismo, które może pomóc w rozwoju myśli politycznej".
Krótkie wprowadzenie. Zajmuję się prasą irańską od kilku lat. Kiedy zaczynałam uderzyło mnie, jak bardzo jest Iranocentryczna. Tak mało miejsca poświęcała zagranicy, nawet sąsiedniemu Afganistanowi, w którym toczyła się wojna, że aż skłoniło mnie to badań nad wpływem dostępu do informacji poprzez nowe media na znajomość świata, przede wszystkim Zachodu u młodych Irańczyków. Porządkowałam ostatnio zapisy wywiadów z imigrantami w Londynie, a w nich opowieści o tym, jak w latach 80. przewożono wycinki z gazet zachodnich w skarpetkach, jak wszyscy rzucali się łapczywie na tureckojęzyczną telewizję satelitarną w latach 90. i jak powoli jej miejsce zajęły coraz bardziej zróżnicowane emigracyjne kanały perskojęzyczne, jak się przedzierał do Iranu internet, który dopiero w ostatnich latach zaczął stanowić rzeczywistą siłę. 

Dziś cztery miliony Irańczyków korzysta z Facebooka, ale często tylko w celach towarzyskich. Słaba znajomość angielskiego ogranicza dostęp do informacji. Po latach porewolucyjnej izolacji irański dyskurs intelektualny potrzebował trochę czasu, by powrócić do światowych nurtów. A właściwie inaczej - przed rewolucją w światowych nurtach mieściła się awangarda. Po rewolucji, zwłaszcza w drugiej połowie lat 90. i później wykonano wielką pracę u podstaw - trzeba było stworzyć język przekładów, przetłumaczyć tony literatury zachodniej, zarówno literatury pięknej, jak eseistyki, uzgodnić terminologię w tradycją rodzimą, dociec, co się da dopasować do islamu a czego trzeba bronić przed zarzutami o herezję. Na tym upłynęły lata rządów prezydenta Chatamiego. Ówczesna dyskusja, jakkolwiek bardzo owocna, bywała często po prostu nudna dla zachodniego czytelnika - irańscy myśliciele bili się z demonami własnej tradycji udowadniając rzeczy w Europie oczywiste, czasem od dziesięcioleci, czasem od wieków. Powstawały też hybrydy religijno-demokratyczne, często nie do przyjęcia. W zalewie publikacji ginęły czasem te prawdziwie istotne. Jednak jak potrzebny był ten czas, najlepiej pokazuje Andisze-je puja.

A zatem obiecana relacja. Pismo ma 170 stron gęstego druku, reklam nie za wiele. Wymienię tylko najważniejsze tematy, wiele innych zostało w skrócie zarysowanych. 

1. Nawiązanie do poprzedniego numeru - skąd brał się elektorat partii komunistycznej Tude, która stanowiła bardzo poważną siłę w rewolucji islamskiej.

2. Nelson Mandela a inni bohaterowie walki o prawa człowieka.

3. Przemiany w Chinach.

4. Powinności rządu demokratycznego (w kontekście rządu Ruhaniego).

5. Tłumaczenia z prasy światowej: 

- historia komunistycznych Chin (The Atlantic)
- sytuacja w Egipcie (Global Dialogue)
- artykuł Artura Domosławskiego na temat fali nacjonalizmu w Polsce (The new York Times)
- tekst o papieżu (the Atlantic)
- Ukraina (Foreign Policy)
- przemiany demokracji (Journal of Democracy)
- konsumpcyjny stosunek do świata (Financial Times)

6. Duży wywiad z "człowiekiem Ruhaniego" na temat nowej wizji państwa.

7. Z  światowej klasyki myśli politycznej:

- krytyka marksizmu
- filozofia Hume'a

8. Myśliciele i pisarze lat 60. i 70. jako ci, na których spuściźnie ufundowana jest współczesna myśl irańska (obszerna dyskusja - kilka tekstów). Warto wspomnieć, że niektórzy z omawianych są objęci zapisem cenzorskim

9. Kobiety władzy w Iranie (autorka, Afsane Nadżmabadi, jest badaczką genderową z Harvardu).

10. Nowoczesna rodzina.

11. Czy można być jednocześnie intelektualistką i matką? Odpowiedzi udzieliło wiele znanych kobiet.

12. Czym jest dziś macierzyństwo.

13. Listy Chodorkowskiego do Michnika i Michnika do Chodorkowskiego.

14. Wywiad z Bahramem Beizajim, reżyserem, dramaturgiem i nade wszystko bardzo ważnym intelektualistą irańskim.

15. Cały blok o Orhanie Pamuku.

16. Wiele innych artykułów wokół książek i bieżących dyskusji intelektualnych w Iranie.

Teksty są interesujące, dopracowane, wiele z nich pisali wykładowcy uniwersyteccy z różnych stron świata. Na pewno będę do nich wracać w kolejnych wpisach. Cenzurowane, prawda, ale w tego typu pismach cenzura nie jest drastyczna.  

I co? Czy nie jesteśmy zabawni patrząc na Iran jak na trzeci świat?

czwartek, 16 stycznia 2014

SPRAWY INTYMNE - SPRAWY PUBLICZNE

Rewolucja seksualna, przez którą wciąż jeszcze brnie Zachód bezpowrotnie zmieniła pojęcie intymności. Zastanawiacie się czasem, co ono dziś znaczy? Czy znaczy? A może już nam nie jest potrzebne? Czy masowa inwigilacja ujawniona przez Snowdena aż tak bardzo bolała? Mam wrażenie, że znacznie mniej niż by się mogło wydawać. W gruncie rzeczy zgodziliśmy się, żeby anonimowy Wielki Brat hasał po naszej prywatności a i do sypialni zaglądał. Póki jest anonimowy, pozostaje niewidzialny. Jakoś łatwiej czasem odpowiadać na własne pytania przeglądając się w problemach innych. A akurat kultura irańska stawia przed obserwatorem niemało zwierciadeł.
Pranie na dachu domu w Teheranie (fot. KR)
W zasadzie prywatność irańska była tradycyjnie troskliwie ukrywana za grubymi murami. W azerskich wioskach drzwi miewały często dwie kołatki, żeby od razu było wiadomo, kto puka - kobieta czy mężczyzna. Jeśli mężczyzna, kobieta za murem wsadzała rękę do ust, żeby zniekształcić głos i nie dać się rozpoznać. Za próg nie wpuszczano nawet takich intruzów, jak urzędnicy prowadzący spis powszechny - pan domu przy drzwiach deklarował, ile dusz jest pod jego pieczą. Tak było u Azerów, ale jeśli ktoś myśli, że u Persów, albo w miastach, drzwi stały otworem, niech poczyta Tubę i znaczenie nocy Szahrnusz Parsipur a dowie się, jak zasłona służyła chronieniu prywatności w perskich domach. 

Publiczne od prywatnego było zatem wyraźnie odgrodzone. Ten nawyk bardzo się Irańczykom przydaje w dzisiejszych warunkach. Z łatwością przychodzi im odgrywanie dwóch ról - publicznej, podporządkowanej wymogom państwa, i prywatnej, czasem zupełnie z tymi wymogami sprzecznej. Ale czy to już wystarcza do tworzenia intymności? Gdyby ją definiować na perskim gruncie, miałaby może inne znaczenie niż zachodnie. 

Intymność w relacjach damsko-męskich wynika naturalnie z religii. Mahramijat to szczególny stan intymności dostępny kobiecie i mężczyźnie dopiero po ślubie (także czasowym), otwierający przed nimi nieskończone ogrody wolności i pełną swobodę seksualną. Ba! Żeby to było takie proste. Niełatwo w tradycyjnej rodzinie o intymność. Zwłaszcza nie jest o nią łatwo kobiecie, która żyje wciąż jeszcze w duchowym haremie. Wyzwaniem dla tłumaczy jest szczególne zjawisko: bohaterki irańskiej beletrystyki bywają "same" w pokoju pełnym ludzi. Nie "samotne" a "same" - przez nikogo akurat niezaczepiane. Więcej chyba kobieta zaznaje rzadko. Towarzyszy jej stała kontrola damskiej społeczności. Nie ma tu granic intymności - kobieta kobietę o wszystko może zapytać, we wszystkim (nieproszona) doradzić, we wszystkim skrytykować. Wiem z doświadczenia, że dwie pacjentki na raz u ginekologa to nie problem. Podobnie jak otwarte drzwi podczas badania w przychodni. Z reguły nikt nie protestuje. 

Ale może u mężczyzn jest inaczej? Chyba jest inaczej z poczuciem granic własnej intymności. Huszang Asadi pisze w Listach do mojego oprawcy o wstydzie prześladującym Chamenejego jako więźnia szachowskiego, kiedy zmuszano go do brania prysznica ze współwięźniami. Dla wielu mężczyzn publiczne obnażenie się stanowi poważne tabu. Ale i tu granica intymności nie jest szanowana. Przed ślubem każdy mężczyzna (tak, tylko mężczyzna) musi się poddać badaniu na uzależnienie (w Iranie narkotyki są naprawdę wielkim problemem społecznym). Wymyślono sposób, żeby nie można było podłożyć cudzego moczu: cała grupa badanych sika na akord w jednym pokoju!

Odsłona druga. Nasłuchaliśmy się, jak używać karty kredytowej, prawda? Zasłaniać własnym ciałem itp. A w Teheranie PIN karty podaje się sprzedawcy w sklepie. Głośno, przy innych klientach. Nikogo to nie dziwi.

Czy sugeruję, że w Iranie intymności nie ma? Nie, raczej zastanawiam się, w jakim kierunku może iść ewolucja tego pojęcia. Zastanawiam się też na ile - poza życiem w grupie, w klanie, w haremie - na pojęcie intymności wpływa stosunek do własności, także własności intelektualnej. W literaturze perskiej nie bardzo mieści się pojęcie plagiatu. Raz napisane staje się własnością wspólną. Ten ma do niej większe prawo, kto potrafi ją lepiej ubrać w słowa, nawet jeśli zmiany będą subtelne. Może także dlatego, nie tylko z powodów politycznych, Iran nadal nie uznał prawa autorskiego? Działanie, twórczość, osobowość tworzą się na styku jednostki i zbiorowości. Do której sfery należą bardziej? A my, gdzie plasujemy swoją intymność, kiedy rano biegniemy opisać na blogu czy Facebooku wydarzenia zeszłej nocy?

sobota, 11 stycznia 2014

FLIRT Z ARTYSTAMI

Jesienią minister kultury wziął udział w koncercie z udziałem młodej pieśniarki Mahdije Mohammad ChaniCzemu udział ministra w koncercie miałby być specjalnie istotnym wydarzeniem? Ponieważ od trzydziestu pięciu lat w Iranie kobiety mogły śpiewać solo wyłącznie na zamkniętych koncertach dla żeńskiej publiczności. "Kultura wymaga bezpieczeństwa i stabilności nie stanu wyjątkowego" (po persku gra słów: "amnijat na faza-je amnijati") mówił minister. Za Ahmadineżada aż do Oscara media oficjalne ignorowały Asghara Farhadiego. Ruhani postanowił wykorzystać potencjał artystów, żeby ocieplić wizerunek Iranu i wzmocnić swoją pozycję w kraju. Czy ten flirt z artystami zapowiada poważniejsze zmiany?

Mahdije Mohammad Chani
Parę dni temu prezydent spotkał się z artystami prosić ich o wsparcie rządu i łagodzenie obyczajów. To kolejny raz kiedy nowy rząd wyciąga rękę w kierunku intelektualistów. Wbrew zapowiedziom nie zanosi się na zniesienie cenzury prewencyjnej. Ale mimo kryzysu w nowym budżecie znalazło się więcej pieniędzy na kulturę. Zamknięty za czasów Ahmadineżada Dom Kina wznowił działalność. A teraz prezydent toczy bój w Madżlesem o ponowne utworzenie orkiestry symfonicznej. No i humanistyka uniwersytecka chyba jednak uniknie ostatecznej islamizacji. Oczywiście nie oznacza to całkowitego zwrotu. Twórcy nadal muszą się pilnować a mit o wolności prasy szybko został obalony. Poza tym tak to już w tym kraju bywa - granice są płynne. Co dziś wolno jednemu jutro okaże się u innego złamaniem prawa.
Spotkanie prezydenta Ruhaniego z artystami
Jak traktować kulturę nie jest nowym dylematem a wręcz należy do podstawowych kwestii w Republice Islamskiej. Niektórym religijnym radykałom marzy się co prawda redukcja kultury irańskiej do islamu, ale nie jest to proste. Bo też i irańska sztuka islamska w znacznej części nie mieści się w ich definicji tej religii. Za dużo w niej wina i zupełnie nieoględnie przedstawionej erotyki. Próbuje się interpretować wszystkie te obrazy jako alegorie mistyczne wywodzące się z bogatych tradycji sufickich. Ale to też nie jest proste, bo po pierwsze, nie wszystkie się podają, a po drugie, sam sufizm to prąd raczej mało ortodoksyjny...

Od lat republika islamska próbuje zachować jakąś równowagę między tym dziedzictwem, ważnym w końcu dla irańskiej tożsamości, a islamem. Nawet Ahmadineżad odświeżał ostatnimi przedislamskie tradycje i chętnie się na ich tle fotografował. A Ruhani nie na darmo robił doktorat na Zachodzie. W miejsce nachalnej propagandy wprowadza łagodniejszą, wzorowaną na wzorcach amerykańskich. Łatwiej mu z nią trafić do ludzi wykształconych i młodych, ale nie tylko. Podkreśla też wagę mniejszości etnicznych. Na sto dni rządu przygotowano teledysk, w którym przemówienia prezydenta połączono ze śpiewem przedstawicieli wszystkich grup społecznych. Naród, słowem, śpiewa wraz z nim. Złośliwi zastanawiają się co prawda, czy rzecz nie wygląda tak jak na poniższych obrazkach:
http://iranian.com/posts/view/post/16151
133333 600 Hassan Ruhani cartoons
http://www.cagle.com/tag/hassan-ruhani/

Ale nawet jeśli gra jest cyniczna lata rządów Ahmadineżada pozwoliły zatęsknić za relatywną wolnością czasu Chatamiego. Jej wartość widać po młodzieży. Nowe pokolenie nie ma już w oczach strachu. Raczej błysk inwencji. Nauczyli się tworzyć sobie domeny wolności w ramach, w których zawsze funkcjonowali. Rozmawiałam w lecie ze studentami Instytutu Sztuki, głównie już pracującymi młodymi dziennikarzami i telewizyjnymi. To właśnie są tłumacze Ruhaniego - ludzie świetnie znający techniki medialne, politycznie niezaangażowani, nastawieni na wypracowanie sobie przestrzeni do życia i wynegocjowanie formy prezentacji światowych trendów. Czas idealistów dobiega w Iranie końca, ekipa prezydenta świetnie to rozumie.

wtorek, 7 stycznia 2014

CO ONE NOSZĄ POD CZADOREM?

Tak mniej więcej brzmiało jeszcze dziesięć lat temu jedno z pierwszych pytań zadawanych po powrocie z Iranu. Nauczyłam się odpowiadać, że wyłącznie czerwoną bieliznę. Oczywiście wiedziałam, że noszą mniej więcej to samo, co my. Że czador zasłania często biedę, bo gdyby go nie nosić, trzeba by mieć nieznoszone ubranie. Wiedziałam, że na wsi i w małych miasteczkach czador jest powszechnym strojem, zwykle zresztą nie czarny a kwiecisty - tzw. "czador namaz" w dużych miastach noszony tylko koło domu i do modlitwy. Ale "czarne wrony" w Teheranie onieśmielały mnie i niepokoiły. Dopóki nie zamieszkałam wśród nich w akademiku i nie odkryłam, że czador to jednak tylko strój i obyczaj, niekoniecznie stan umysłu.
Rodzina w Tebrizie (fot. KR)
Kilka faktów (wtajemniczeni mogą pominąć): czador irański różni się od czadora arabskiego i afgańskiej burki. Jest rodzajem peleryny czy płachty rozszerzającej się ku dołowi, którą zakłada się na głowę w taki sposób, by móc nią zasłonić całą sylwetkę. W klasycznym wydaniu trzeba czador na głowie przytrzymywać, co dla niektórych oznacza ścisłe okutanie i przysłanianie ust, dla większości zaś takie manewrowanie, żeby nie spadał z głowy. Czarny czador nie jest bawełniany, jest z ciężkiego syntetyku który spada i ciągnie w dół całą chustkę. Jak go utrzymują na głowie, nie wiem. Czasem z pomocą gumki, która mnie jakoś nie pomagała. Sam czador i owszem, pomógł mi kilka razy wejść do rozmaitych sanktuariów i wtopić się w tłum. Uratowało mnie to, że na szczęście w Iranie nikogo nie dziwi czador zsunięty na tył głowy. Sposobów jego noszenia jest mnóstwo - starsze kobiety owijają go na przykład często wokół pasa a z beletrystyki i opowieści zainteresowanych znam gorące sceny kuszenia młodych chłopców przez umiejętne uchylanie większego lub mniejszego rąbka tajemnicy czadoru.

Wbrew powszechnym u nas wyobrażeniom Iranki nie muszą nosić czadorów na ulicy. Nie muszą ich już nawet nosić urzędniczki, studentki i nauczycielki wszystkich szczebli. Bardzo też w ciągu ostatnich lat ubywa czadorów w miastach - znam rodziny, w których w ciągu pięciu lat 80% kobiet "zrzuciło" czadory.
Kobiecy wagon metra w Teheranie (for. KR)
W akademiku kilkakrotnie zmieniałam pokoje. Po krótkim czasie z dziewczynami "maghnae'i" - noszącymi zszytą pod brodą chustkę zwaną "maghna'e" (tak ubierały się na uczelnię, gdzie taki strój był akceptowanym minimum hidżabu, poza uczelnią obowiązywały szale, chustki i wieczorowy makijaż) los rzucił mnie do pokoju z "czadoriha" - pieszczotliwie nazywanymi wronami. I dobrze, że mnie rzucił. Szybko okazało się, że powodów noszenia czadoru są tysiące i zdecydowanie pierwszym nie jest religijny konserwatyzm. Czador cudownie kryje niedoskonałości figury... Często pozwala czuć się swobodniej i mówić odważniej - także w sensie politycznym. Znam wiele pyskatych, oczytanych w zachodniej literaturze "czadorówek" o wyrazistych poglądach. I w drugą stronę - odkryłam w akademiku, że wśród wymalowanych "badhedżabiha" (źle przestrzegających hidżabu) nietrudno znaleźć bardziej religijne niż te, które wprost mówią, że czador pozwoli im znaleźć pracę na uczelni.

Słowem, problem hidżabu nie jest - jak się często na Zachodzie wydaje - głównym problemem irańskich kobiet. Kto ogląda zdjęcia z Iranu wie, że młode Iranki dokonują cudów, żeby nosić hidżab tak, żeby jak najmniej zakrywał. Wiele chciałoby się go pozbyć, wiele go kontestuje, ale dla wielu jest przyzwyczajeniem, na które nie zwracają specjalnej uwagi. Od czasu do czasu przeprowadza się akcje dyscyplinowania młodzieży, ale nikt nie ma do tego serca. Niektórzy prominentni politycy przebąkują nawet o możliwości zniesienia obowiązkowego hidżabu. Kto wie? Choć niełatwo będzie się wycofać z głoszonych wiele lat haseł.
Szkolna wycieczka w Kaszanie (fot. KR)
Ale koniec nie będzie całkiem różowy. W Ukrytej połowie (Nime-je ghajeb), powieści Hosejna Sanapura niezależna, wyemancypowana pod każdym względem, sypiająca ze swoim chłopakiem dziewczyna dostaje od rodziny telegram. Ma się stawić w piątek na swoje zaręczyny. Rodzice właśnie znaleźli jej męża, miłego chłopca z sąsiedztwa. Widziałam takie dziewczyny w akademiku. Wyjeżdżały na miesiąc do domu i wracały odmienione, nawrócone, w idealnym hidżabie, z gburowatym narzeczonym u boku. Nie pamiętam tytułu filmu o studentce, na której rodzina wymusiła takie małżeństwo doprowadzając ją do załamania nerwowego i całkowitego wyniszczenia. Bohaterka książki nie jedzie do domu, zrywa stosunki z rodziną. Wciąż czasem się tak dzieje, ale dziś coraz częściej udaje się dziewczynom wynegocjować swoją wolność. Wtedy, jeśli noszą czador, robią to dla siebie a pod nim noszą pełne głowy. Czador na szczęście na te głowy nie wpływa. Naturalnie mylą się i ci, którzy przypisują mu zdolność poprawiania charakteru...

piątek, 3 stycznia 2014

KINO IRAŃSKIE JAKIEGO NIE ZNACIE

Pierwsza fala zainteresowania kinem irańskim na Zachodzie dotyczyła filmów poetyckich. W magiczno-metaforycznym świecie bohaterami były często dzieci doświadczające trudności dorosłym propagandowo zakazanych - biedy, zacofania, osamotnienia. Filmy takich reżyserów jak Abbas Kiarastami, Madżid Madżidi, Bahman Ghobadi opowiadały historie proste, ale uniwersalne, zadając częstokroć najpoważniejsze pytania. Znalazły tu wielu wielbicieli, ale znam też takich, dla których irańskie kino stało się synonimem nudy. Mam nadzieję, że zauważyli już zmiany, jakie zaszły w ostatnich latach - kino znalazło się w samym centrum dyskusji o problemach społecznych.
Hiss, dohtaran farjad nemizanand (Ciii... dziewczyny nie krzyczą) - na plakacie reżyserka Puran Derachszan i aktorzy
Następna fala filmowa, która przyszła na Zachód mogła już swobodniej mówić o problemach Iranu. Filmy Asghara Farhadiego, zwłaszcza Co wiesz o Elli i Rozstanie pokazały zachodniemu widzowi świat, jakiego się nie spodziewał. Recenzenci z zachwytem odkrywali, że Irańczycy prowadzą życie towarzyskie i rodzinne niewiele odbiegające od ich własnego a kobiety bywają czasem wypuszczane z kuchni. Rozstanie rzuciło koło ratunkowe tym, dla których takie odkrycia mogły być wstrząsem: wysnuto z niego wniosek o istnieniu dwóch Iranów - zacofanego i biednego oraz bogatego i prozachodniego. 

Recenzentom, jak to bywa, umknęły pewne niuanse. Właśnie tymi niuansami, czasem głęboko wstydliwymi problemami społecznymi zajmuje się przez ostatnie dziesięć lat irańskie kino. Filmy podejmujące taką tematykę nie zawsze są artystycznie porywające, ale nierzadko odważnie rozpoczynają ważne społecznie dyskusje. I stanowią kopalnię wiedzy o Iranie.

Kilka przykładów. Na początek najnowszy, film wyróżniony nagrodą publiczności na ostatnim Festiwalu Filmów Fadżr (Fajr). Tytuł trafia w samo sedno: "Cii... dziewczyny nie krzyczą" - film dotyczy głęboko skrywanej tajemnicy molestowania seksualnego dzieci. Choć słowo "molestowanie" nie pojawia się w nim ani raz, reżyserka Puran Derachszan, bardzo odważnie przedstawia temat, oskarżając tradycyjne społeczeństwo o ukrywanie problemu i obojętność wobec cierpienia dzieci. Rzeczywiście obawa przed kompromitacją (biaberuji), stygmatyzacją ofiary odgrywa w tym dramacie główną rolę. Przypadki molestowania, jak i przypadki gwałtu (o których także wspomina się w filmie) z reguły nigdy nie zostają zgłoszone policji. Odium odpowiedzialności spoczywa na ofiarach, nie na napastniku. Główna bohaterka nie widzi innego wyjścia niż wziąć samotne wymierzenie sprawiedliwości...

Jak wielkie znaczenie miało podjęcie tematu świadczy, że zaczęto także mówić, na razie cicho i w mediach emigracyjnych, o molestowaniu chłopców - zjawisku ponoć znacznie powszechniejszym i powszechnie lekceważonym z powodu rzekomego braku następstw.
Kadr z filmu Man Tarane 15 sal daram
Inny przykład: Man Tarane 15 sal daram (Ja, Tarane, mam 15 latRasula Sadrameljego z 2002. Film o samotnej nastoletniej matce, którą zawiedli albo wręcz oszukali wszyscy dorośli a która buduje małą oazę przyzwoitości w przeżartym hipokryzją społeczeństwie. Dostaje się najbardziej instytucji małżeństwa czasowego (sighe) i religijnym towarzystwom opieki nad wykolejonymi dziewczynami. Tradycyjne środowiska film ukazuje jako siedlisko hipokryzji i zakłamania. Skupiając się na głównej bohaterce, Sadrameli nie zapomina o bezdomnych nastoletnich prostytutkach, dla których ratowania działają (pozornie) głęboko nimi w rzeczywistości gardzące szacowne panie z islamskich stowarzyszeń. Te uosobienia moralności zgoła innym okiem patrzą na własnych synów - modelowych przedstawicieli bananowej młodzieży.
Film Szahaba Hosejniego Jeki michad bahat harf bezane
I jeszcze jeden przykład. Nieco inny - próba przeniesienia w warunki irańskie dwóch filmów Almodovara - Wszystkiego o mojej matce i Porozmawiaj z nią. Ten drugi musiał stanowić inspirację dla tytułu "Jeki michad bahat harf bezane" (Ktoś chce z tobą porozmawiać). Wyzwanie? Niewątpliwie. Pochodzący z 2003 roku pokazuje historię trochę nieprawdopodobną biorąc pod uwagę faworyzację ojca przez irańskie prawo: oto zawiedziona rozwódka chowa samotnie córkę, której nigdy nie pozwoliła zobaczyć ojcu. Dziewczyna ma wypadek, zapada w śpiączkę a matka wyrusza na poszukiwanie byłego męża. Film jest próbą niekonwencjonalnego przedstawienia problemu rozwodu. Wiele się mówi na temat trudności, na jakie skazuje on kobietę, mniej o mężczyznach, którzy nie mogąc spłacić mehrije - daru ślubnego dla kobiety, często bardzo wysokiego, trafiają do więzienia. Tutaj wątek się pojawia. Reżyser próbuje też pożyczyć od Almodovara wieloznaczność racji, choć jest to z pewnością w perskim tłumaczeniu ta sama wielowymiarowość etyczna.

To zaledwie kilka przykładów. Można je mnożyć. Przestały być całkowitym tabu problemy narkomanii i prostytucji. Niemało mówi się też o wymieszaniu tradycyjnych ról i narodzinach indywidualizmu. Dla zainteresowanych Iranem kino jest bezcennym źródłem wiedzy. A youtube kopalnią filmów, z których wiele ma angielskie napisy.