piątek, 29 listopada 2013

WSZYSTKO JEST FORMĄ CZYLI KULTUROWY PORADNIK NEGOCJATORA (Z IRANEM)

Uliczny sprzedawca w Teheranie cyzeluje dla klienta pióro do kaligrafii. (fot. KR)

Historyczne porozumienie czy historyczny błąd, jak chcą inni, niebawem znów przysłoni jakaś konfrontacyjna wypowiedź prominentnego irańskiego polityka, albo demonstracja z rutynowymi okrzykami „śmierć Ameryce” („marg bar Amrika”) i „umrzyj Izraelu” („Esrail, bemiri”). Rutynowa mowa nienawiści?! – oburzy się ktoś. Zanim spirala znów zacznie się nakręcać spróbujmy chłodnym okiem przyjrzeć się tej retoryce. Czy to dowód na zbójecki charakter Iranu i dzikość jego mieszkańców?

Znamienne, że Iran zyskał gorącego sojusznika w Jacku Strawle – jednym z uczestników nieudanych negocjacji sprzed kilku lat. Straw od dawna powtarza, że kluczem do dogadania się z Iranem jest zmiana tonu rozmów. I – jak widać – nie jest bez racji. Trochę perszczyzny w angielskim to balsam na rany Iranu. Bo nic nie boli tak jak zachodnie lekceważenie powagi „wielkiego, dumnego narodu irańskiego”.

Kultura Iranu jest kulturą formy, kulturą słowa i to słowa wiązanego. Język zawsze jest kluczem do zrozumienia kraju, ale w przypadku Iranu drzwi są wyjątkowo odporne na wywarzanie. Nie chodzi tylko o to, że w Iranie poezja wciąż jest częścią codzienności nie tylko ludzi wykształconych ale też – a czasem wręcz bardziej – prostych. Kultura słowa nie polega tu tylko na recytowaniu wierszy i kwiecistym sposobie wyrazu, ale wkracza we wszystkie zakamarki życia.

Historia odcisnęła piętno na języku. W szyizmie panowała zgoda na ukrywanie swoich poglądów (takijaketman) w obawie przed prześladowaniami. Tę zasadę Irańczycy przenieśli na codzienne życie. Stanowi to niemałe wyzwanie dla socjologa - Irańczycy zawsze starają się wyjść na przeciw oczekiwaniom rozmówcy... A i wielu dziennikarzy pada ofiarą przekonania, że w ciągu kilku dni poznali Iran jak własną kieszeń.

Po trosze wynika to także z perskiej grzeczności. Dobrze wychowany Pers jest skrępowany ta'rofami – formułami i przepisami dotyczącymi form zachowania. Iluż zachodnich turystów muszą gonić kierowcy taksówek, którzy kurtuazyjnie odmówili przyjęcia zapłaty i zostali przez turystę potraktowani dosłownie: z uśmiechem podziękował i odszedł, pozostawiając kierowcę w osłupieniu. Podobnie ma się rzecz z zaproszeniami do domów, które tak nas – ludzi Zachodu – często ujmują, że chętnie je przyjmujemy. Zdarza się nierzadko, że wprawiamy tym gospodarza w zakłopotanie... Co zatem robić, gdy Irańczyk oferuje nam przysługę, połowę obiadu, czy zaprasza nas na noc do domu? Równie kurtuazyjnie, jak nas poproszono... odmówić. Z reguły propozycja zostanie ponowiona, ale i to nie powinno nas zwieść. Chyba, że rozmówca nalega.

Świat jest narracją. To w Iranie żadna nowinka. Nasz Kadłubek poszedł w zapomnienie zastąpiony kultem faktów a w Persowie trzymają się starego przekonania o prymacie przesłania nad szczegółem. Historia uczy i ilustruje a nie odbija fakty. Jeśli natrafimy na twórczą interpretację własnych słów czy wydarzeń, w który braliśmy udział niech nas to nie obraża. Nie znaczy, że nas niedokładnie wysłuchano. Przeciwnie – zostaliśmy podniesieni do rangi exemplum.

Dlaczego w takim razie poetyccy Irańczycy wykrzykują mrożące krew w żyłach hasła? Ponieważ są ludźmi formy. Cieszące się wielką popularnością sufickie (mistyczne) bractwa skupiały zawsze przedstawicieli prostych zawodów. Któż może sobie pozwolić na to, by po seansie, w czasie którego wpada w trans mistyczny nie wrócić do pracy? Trzeba zamknąć drzwi i ruszać do warsztatu czy taksówki. Ktoś mi niedawno opowiadał, że w Kabulu nadal tak rzecz funkcjonuje. Zbiorowe lamenty, nabożeństwa żałobne, czy demonstracje to także forma. Ważna dla zdrowia psychicznego forma terapeutyczna. Skoro już zrzuci się ciężar codziennych trosk, można wrócić do obowiązków. Niełatwo nam to zrozumieć: nawet prezydent Chatami, ulubieniec zachodnich mediów, bezskutecznie tłumaczył, że Irańczycy skandują co prawda „śmierć Ameryce”, ale nie dlatego, że jej nienawidzą a po to, żeby sprzeciwić się amerykańskiej hegemonii. Nikt zapewne nie polubi tych haseł, ale może warto zacząć od zastanowienia się do jakiego porządku przynależą i na ile są rzeczywiście groźne. Z pewnością ułatwi to każde negocjacje z Iranem i każde spotkanie z irańską kulturą.

sobota, 23 listopada 2013

SZYIZM (1)


Aszura w okolicach bazaru teherańskiego (fot. KR)
Szyizm uważany jest u nas często za bardziej zachowawczy i nieprzejednany odłam islamu. Kojarzy się z terroryzmem, pochodami biczowników i fatwą na Salmana Rushdiego. Dlaczego w takim razie ortodoksyjni sunnici mają do szyitów pretensje o zbyt małe zaangażowanie religijne? W Arabii Saudyjskiej zapalenie papierosa na ulicy w ramadanie grozi pobiciem przez przechodniów. W Iranie nie tylko pali się bez ograniczeń, ale w zaułkach i metrze widuje się niemało bezwstydników z drugim śniadaniem. Wbrew pozorom szyizm ma wiele zrozumienia dla ludzkich słabości.

Irański szyizm przypomina pod pewnymi względami katolicyzm, z jedną zasadniczą różnicą: nie ma w nim papieża. Przywódcą gminy jest ukryty imam – Mahdi. Pod jego nieobecność duchowieństwo sprawuje co prawda rząd dusz, ale nie istnieje struktura tak hierarchiczna jak kościół katolicki. Są oczywiście, w zależności od napisanych traktatów religijnych i szacunku, jakim się cieszą w społeczności, duchowni o różnych znaczeniu. Wśród tych najważniejszych – ajatollahów – nieliczni szczególnie zasłużeni noszą tytuł mardża'-e taghlid – wzoru do naśladowania. Wzór ma dużą autonomię w interpretacji przepisów religijnych. Toteż wśród wzorów są tradycjonaliści i liberałowie o całkowicie przeciwstawnych poglądach na religię i świat w ogóle. Każdy irański szyita może wybrać, kogo spośród nich będzie naśladował. Zatem nawet fatwa wydana przez ajatollaha Chomejniego na Salmana Rushdiego nie mogła zobowiązać do niczego ogółu szyitów. 

W odróżnieniu od sunnitów, którzy już w X wieku uznali zręby religii za ustalone i zamknęli wrota idżtihadu (wysiłku prawnego, twórczej interpretacji przepisów religijnych), szyici mają większą swobodę w dostosowywaniu religii do potrzeb zmieniającego się świata. Przynajmniej teoretycznie.

Dlaczego - poza rozbudowaną strukturą duchowieństwa - szyizm przypomina katolicyzm? Wszyscy wiedzą, że w islamie panuje ikonoklazm i z zasady nie może być mowy o kulcie świętych. Szyizm ze swoim kultem imamów i innych świętych mężów, do których grobów odbywa się pielgrzymki i których prosi się o wstawiennictwo nawiązuje do tradycji przedmuzułmańskich, podobnie jak katolicki obyczaj religijny zasymilował zwyczaje pogańskie.

Aszura pod Semananem na wschód od Teheranu. Na pierwszym planie trumna z wizerunkiem imama Hoseina (fot. KR)
Najbardziej znany szyicki rytuał - uroczystości żałobne odbywane w moharramie, miesiącu śmierci imama Husejna (pers. Hosein), też ma korzenie pogańskie. Już tysiąc lat temu w Bucharze odbywano podobne pochody żałobne dla bóstwa ginącej na zimę i odradzającej się wiosną przyrody. 

Aszura - dzień ostatecznego rozstrzygnięcia bitwy pod Kerbelą i śmierci imama Hoseina co roku pojawia się w serwisach fotograficznych, na których z ran biczowników obficie cieknie krew. Więcej tej krwi w Iraku niż w Iranie, gdzie moharramowe obchody, przede wszystkim w dużych miastach, odbywają się często w atmosferze festynu. Ponieważ zjawisko wydaje mi się mało znane zacznę od niego a w następnym poście zajmę się symboliką i tradycyjną obyczajowością tych obchodów.

Na trzy dni ruch w mieście zamiera, ludzie gromadzą się na spotkaniach lamentacyjnych pełniących ważną rolę terapeutyczną, ulice przemierzają procesje żałobników.
Biczownicy podczas procesji aszurowej w Teheranie (fot. KR)
Wielu młodych wykorzystuje ten czas, żeby zaimponować dziewczynie, czy potajemnie dać chłopakowi numer telefonu. Dla dzieci to czas, żeby zobaczyć w środku miasta wielbłądy i poczuć się częścią dorosłej społeczności.
Dziecko przebrane za jednego z synów imama Hoseina - Alego Asghara (fot. KR)
Okolice Meszhedu; chłopiec udaje, że się biczuje (fot. Akiko Ota-Griffith)
Aszura w okolicach teherańskiego bazaru (fot. KR)
Aszura w południowym Teheranie. Wielbłąd wyjada przydrożne krzaki (fot. KR)
Ważną część moharramowych uroczystości stanowi wspólne jedzenie. Szyicki zwyczaj każe w podzięce za zaznane dobrodziejstwa, dla uczczenia pamięci zmarłego, albo w wybranej intencji przygotowywać nazri. Może to być ofiara za zwierzęcia, którego mięso zostanie rozdane między potrzebujących albo sąsiadów, a może być rozdawanie jedzenia w różnej postaci - od daktyli i domowej roboty chałwy po cały obiad. Najwięcej nazri przygotowuje się właśnie w moharramie, kiedy każdy może liczyć na poczęstunek. Nie można go odmówić, bo przynosi pomyślność.
Nazri rozdawane w przededniu Aszury na bazarze w Teheranie (fot. KR)
Za datki zebrane podczas kilkudniowych pochodów także przygotowuje się jedzenie. Od rana trwają na ulicach przygotowania, żeby wszystkich nakarmić. Każdy przechodzień zostanie zaproszony. To także nazri.
Przygotowywanie posiłku dla żałobników. Okolice bazaru teherańskiego (fot. KR)
Przygotowywanie ryżu na posiłek dla żałobników (fot. KR)

poniedziałek, 18 listopada 2013

WSTĘPNIAK



Lotnisko Imama Chomejniego w lipcu 2013 (fot. KR)

Iran zmienia się lawinowo. W tych zmianach plącze się i gubi jakakolwiek ciągłość a czasem logika. Perska rzeczywistość składa się z paradoksów. Nasza pozytywistyczna nadzieja na ich rozwikłanie wciąż zawodzi. Ten kraj bywa tyleż fascynujący co irytujący. Ale nie jest obcy. Przeciwnie, może najbardziej frapujące jest to, że pod wieloma względami Iran walczący wciąż z demonami przeszłości, snami o dawnej potędze i sklejeniem tożsamości narodowej z religijną jest nam bardzo bliski. Bez wątpienia łatwiej pojąć co się tam dzieje Polakowi niż Niemcowi czy Anglikowi. A dzieje się wiele – wbrew wszelkim perturbacjom politycznym z porewolucyjnego zamieszania wyłania się coraz bardziej zróżnicowane i świadome społeczeństwo.

Ponad czternaście lat przyglądam się Iranowi. Kiedy jechałam tam pierwszy raz była to długa podróż autobusowa. Podróż do innego świata. Dziś podróże są krótsze a Iran bliższy. Kilka lat tam mieszkałam, ponad rok w akademiku, studiując wyłącznie z Irańczykami. Żyłam w bogatym północnym i biednym południowym Teheranie a nawet pośrodku. Udało mi się spędzić przynajmniej po parę dni wśród koczowników, w małej azerskiej wiosce, wśród zaratusztrian. Miałam też okazję poznać trochę środowisk emigracyjnych – sześciomilionowy mały Iran jest rozproszony po świece. Ciarki mnie przechodzą, kiedy słyszę o dwóch Iranach – są ich przynajmniej dziesiątki.

Zawodowo przekładam Iran na polski jako badacz i nauczyciel, komentator medialny i wreszcie jako tłumacz. Bywa to trudne, bo irańska kultura, jedna z najstarszych tradycji kulturowych świata, jest dziś w Polsce prawie nieznana. Na szczęście irański film i literatura zadomowiły się już na Zachodzie i stamtąd trafiają do nas pierwsze jaskółki fascynacji nimi. Zachód spłaca dług – w przeszłości często sam przez Polskę poznawał perską kulturę i sztukę. I tak obraz Iranu powoli się różnicuje a spoza czarnych czadorów rewolucyjnych przenikają do naszych mediów promyki informacji. Nie będzie ich więcej, bo konwencjonalne media przestały się zajmować niuansami nawet na własnym podwórku. Temat Iranu powraca przy okazji zamieszek albo przełomów w negocjacjach atomowych. Wtedy media szukają iranistów, którzy w trzech słowach opowiedzą, co się dzieje. Po burzliwych wyborach prezydenckich w 2009 roku przez dłuższy czas komentowałam na bieżąco, co parę dni, wydarzenia w Iranie w Toku, pisałam też o nich w Wyborczej.

Ale buntuję się przeciwko patrzeniu na świat przez pryzmat wybuchów i trójgłowych szczeniąt. Bo zobojętnia. Banalizuje zło i cierpienie. I stwarza pozory poznania. Może czas wrócić do małomiasteczkowego obyczaju otwierania okien na świat. Nie widzi się przez nie wszystkiego, ale za to widzi się dokładniej. Dlatego postanowiłam otworzyć własne Okno na Iran. Zmarły parę lat temu perski poeta Qejsar Aminpur, równie gorący w swoim młodzieńczym uwielbieniu dla rewolucji jak dojrzałym podważaniu jej nieomylności pisał, że ściana to nic więcej jak "dwa okna zwrócone do siebie". Tłumy, które przychodzą na spotkania z irańskimi pisarzami, choćby podczas zeszłorocznego pobytu w Polsce Szahrnusz Parsipur, czy tegorocznego Festiwalu Conrada (spotkania z Mostafą Zamaninija i Huszangiem Asadim), rosnące zainteresowanie irańskim kinem i młodą sztuką, wszystko to dowodzi, że nasze okna zaczynają się otwierać na kawałki zwyczajnego, nieatomowego Iranu. Na nie właśnie wychodzi moje okno. Gdybym uważała, że mam coś do powiedzenia o bieżącej polityce zrobię to w Studiu opinii.